Długo przyszło mi czekać na tę książkę, ale było warto, bo reportaż Justyny Kopińskiej to książka ważna, otwierająca oczy na zło i tak bardzo potrzebna w jego demaskowaniu. Nie wszystkim zapewne się spodoba, a niektórych może i urazi swą bezpośredniością. Mimo to szczerze ją polecam, szczególnie tym, którzy myślą i czują, są wrażliwi na krzywdę innych i wierzą w sprawiedliwość.
„Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie” jest wstrząsającym studium okrucieństwa i wynaturzenia człowieka.
Przytoczone historie wychowanków (dzieci i dorosłych, normalnych i niepełnosprawnych umysłowo w wieku od czterech do trzydziestu czterech lat) z ośrodka wychowawczego prowadzonego przez siostry boromeuszki w Zabrzu, a także relacje z procesu i przesłuchań zastraszonych dzieci, to przede wszystkim porażająca opowieść o przyzwoleniu i znieczuleniu na zło.
Tym głośnym- bo siostry same zachęcały starsze dzieci do wymierzania kar za nieposłuszeństwo, często bolesnych i brutalnych:
„Siostra kazała kilka razy Markowi i Patrykowi pobić Witka. Stała w sypialni i mówiła kiedy mają przestać go bić. Bili pięściami po całym ciele, kopali z kolana.”
Oraz cichym- ponieważ przymykały oko na trwające przez lata molestowania i gwałty:
„Dzieci siebie obwiniały o gwałty. (...) Niektóre o gwałtach i biciu mówił jak o części dnia codziennego, do której się przyzwyczaiły.”
„W Ośrodku dzieci gwałciły się niemal codziennie. Długopisami, ołówkami, butelkami. Wszyscy przymykali oczy.”
„Niektórym siostrom było wszystko jedno, czy oni są gwałceni, czy nie. Najważniejsze, żeby było wysprzątane i żeby panowała cisza w ośrodku.”
Relacje byłych wychowanków są niemal identyczne. Dominuje w nich krzywda („Kary były za wszystko: za wygłupianie się, za gry, za próbę włączenia telewizora, za zgubienie przyborów szkolnych, za złe oceny, a najgorsze za wagary. Siostry biły linijką po rękach, po tyłku, kablem po plecach i warzechą. Bicie było bez ograniczeń, siostry biły bardzo mocno, zdarzało się, że biły w kilka. Dostawał każdy, małe dzieci też.”) smutek, strach (dzieci są bite, zmuszane do jedzenia nawet tego, co zwymiotują) ból, niepewność, wstyd („Pamiętam, że kilka razy byłem zamykany za karę w pokoju na cały dzień bez wiaderka. W salach były kraty w oknach, więc nie mogłem wyjść. Jak chciało mi się sikać, to musiałem sikać przez okno, albo robić kupę do pustych szuflad.”), upokorzenie ( „Ty debilu, ty ułomie, ty jesteś chory umysłowo, kretynie”, „Ty jesteś zdemoralizowane bydlę.”, „Jesteś nikim, czeka cię tylko kryminał.” , „ Ty niedojdo, skończysz jak rodzice.”, „Ty chłopculo, jesteś zboczona jak twoja matka.”, „Wyzywały nas chamie, gnoju. Do dziewczyn to nawet jedna zakonnica mówiła ty kurwo.”).
Takie słowa i takie zachowanie to codzienność w tym dziecięcym piekle. Piekle, bo inaczej tego miejsca nazwać się nie da.
Tyle zniszczonych, zadeptanych istnień, tyle zmarnowanych nadziei, niezrealizowanych marzeń.
I ta dziwna znieczulica otoczenia, to odwracanie głowy, niedostrzeganie najoczywistszego, przemilczanie, bo to też opowieść o tym, że różne instytucje państwowe przez lata przymykały oko na ten ohydny proceder.
Rozumiem bezsilność i rozpacz tych dzieci, gdy dorośli, którzy mogliby pomóc, nie robią prawie nic, lub robią za mało.
Trochę też rozumiem tych dorosłych, którzy zwiedzeni habitem, krzyżem na szyi i różańcem w ręku po prostu nie byli w stanie uwierzyć, że osoby powołane do dobra, tak naprawdę są złe do szpiku kości. A może po prostu nie chcieli widzieć i wiedzieć takich rzeczy, żeby nie musieć reagować?
„Nie dość że trzeba zgłosić, wziąć za to odpowiedzialność, podpisać papiery na policji lub prokuraturze, to jeszcze później występuje się przeciwko siostrom zakonnym, które z założenia są dobre.”
Za to zupełnie nie rozumiem Bernadetty, Moniki, Patrycji, Martyny, Scholastyki i innych zakonnic. Kim były i są owe kobiety, co spotkało je we wcześniejszym życiu, że stały się takimi potworami. Podobno zawsze są jakieś podstawy, powody do sadyzmu. Choć często bywa też tak, że nawet patologiczne cechy charakteru mogą się nigdy nie ujawnić, jeśli nie będą miały możliwości.
Zakon stał się niestety miejscem, gdzie nawet te początkowo dobre siostry zaczęły z czasem stosować przemoc. Czyli w obliczu zła ich wewnętrzne uśpione zło doszło do głosu i ujrzało światło dzienne za przyzwoleniem i ku uciesze innych. Bo jak pisze Kopińska, te, które mu nie uległy, były przenoszone na inne placówki.
A najgorsze jest chyba to, że zakonnice w swoim postępowaniu nie widziały niczego niewłaściwego, wcale nie uważały się za potwory. Wręcz przeciwnie. Wierzyły, że to, co robią, jest misją, ma sens, bo pozwoli tym dzieciom wyjść na ludzi, przygotować ich do życia w tym brutalnym świecie.
Czy można być aż tak zakłamanym i ślepym myśląc, że przemocą da się kogoś wychować, zmienić to, z jakiego środowiska pochodzi? Naprostować światopogląd?
„Stosowały dyscyplinę i ośmieszały marzenia po to, abyśmy przetrwali w przyszłości”
wspomina jeden z wychowanków.
Siostra Bernadetta stworzyła sieć znajomości i relacji, które ułatwiły jej zachowanie wszystkiego w tajemnicy. Bardziej niż jej okrucieństwo zastanawia cały system jaki stworzyła, by je stosować: dzieci nie miały znajomości poza ośrodkiem, a w ośrodku pracowali byli wychowankowie, by zachować minimalny przepływ informacji i by nic nie wydostało się poza mury sierocińca.
Dlaczego trwało to tyle lat? Dlaczego nikt się nie zorientował i nie ukrócił, bądź nie powstrzymał tego, co działo się u boromeuszek?
Odpowiedzią mogą być słowa jednej z wychowanek „ Bo dorośli zwykle chcą słyszeć wszystko oprócz prawdy” …i tyle w temacie.