Z twórczością Henninga Mankella jeszcze nie miałam okazji się zapoznać, chociaż na mojej półce od jakiegoś czasu stał jeden z jego kryminałów. Postanawiając więc nadrobić półkowe zaległości, zabrałam się za czytanie „Piątej kobiety”. Ponieważ z samym kryminałem skandynawskim miałam już wcześniej spotkanie, może nie nieudane, ale na pewno nie idealne, wiele się po tej książce nie spodziewałam. Wolałam, aby raczej miło mnie zaskoczyła, niż rozczarowała.
Akcja powieści rozpoczyna się prologiem, rzecz dzieje się w Afryce. Z rąk fundamentalistów islamskich w Algierii giną zamordowane cztery francuskie zakonnice, oraz, przez przypadek, tytułowa piąta kobieta, szwedzka turystka, która znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Jej śmierć zostaje zatajona. Rok później, w Szwecji, seria brutalnych morderstw nie daje spać komisarzowi Wallanderowi i jego współpracownikom – z rąk tajemniczej osoby ginie starszy mężczyzna, wielbiciel ptaków; chwilę później zostaje odnaleziony w lesie właściciel kwiaciarni; policja odnajduje również ciało pracownika naukowego. Trzy ofiary, które tak naprawdę nic nie łączy… ale czy rzeczywiście? Śladów jest wiele, ale żaden z nich do niczego nie prowadzi. Kurt Wallander rozpoczyna trudne, żmudne zadanie schwytania mordercy. Czy mu się to uda? Musicie się sami przekonać.
„Piąta kobieta” jest jednym z kryminałów z cyklu o komisarzu Kurcie Wallanderze. Ja miałam okazję zapoznać się z tym cyklem dopiero teraz, przy okazji właśnie tej książki. Czy było warto? Zdecydowanie tak. Powieść wciągnęła mnie od razu, do tego stopnia, że mimo braku czasu, pochłonęłam te 500 stron praktycznie w dwa dni. I wcale nie przesadzam, że nie można się od niej oderwać – w życiu nie przypuszczałam, że Henning Mankell takie pozytywne wrażenie na mnie zrobi. Bardzo pozytywne. Bo trzyma w napięciu, które jest stopniowane powoli, ale w ten sposób, że przy książce po prostu nie da się nudzić – gdyby czas mi na to pozwolił, to mogłabym ją czytać, dopóki bym nie skończyła. Nie przeszkadzają liczni bohaterowie, którzy jednak są tak barwni i tak realistycznie opisani, że niemożliwym jest, aby nam się pomieszali. Powieść napisana przyjemnym językiem, czyta się ją po prostu błyskawicznie.
Dla mnie jest to idealny kryminał. Ale nie tylko kryminał sam w sobie, bo porusza również tak ważne sprawy, jak sytuacja kobiet w Szwecji, molestowanie, fizyczne i psychiczne znęcanie się nad kobietami. Autor dyskretnie wplata w fabułę swoje przemyślenia w stosunku do przemocy oraz do tego, po której stronie stoi sprawiedliwość. Pozwala nam przybliżyć się do mordercy, zrozumieć, czym się kieruje i poczuć choć odrobinę współczucia. Nie jest w tej książce najważniejszy fakt zatajenia przed czytelnikiem osoby mordercy– bo ważniejsze jest jednak to, dlaczego to robi.
A sam komisarz Wallander? Cóż, moją sympatię zdobył już na samym początku. I trudno go nie lubić, bo choć jego życie nie do końca jest takie, jakie on sam życzyłby sobie, aby było, to jednak wie, co jest najważniejsze w życiu i że nie jest to praca i kariera zawodowa. Kurt wie, że dla niego najważniejsza jest rodzina i bliscy, i dom, który pragnie wokół siebie stworzyć. I za to mu cześć i chwała. Poza tym trochę zapominalski, nie jest idealny, gubi się nie tylko w śledztwie, ale i w życiu, nie wie wszystkiego i przynajmniej nie zaprzecza, że tak nie jest – jednak nie irytuje czytelnika i potrafi sobie zaskarbić jego sympatię. Polubiłam go.
Cóż, to jest po prostu książka, którą trzeba przeczytać. Ja jestem pod wielkim jej wrażeniem – i samego talentu Henninga Mankella, że potrafi stworzyć naprawdę bardzo dobry kryminał, i tego, jakie sprawy w nim porusza. Jest to pierwsze moje spotkanie z tym autorem, ale na pewno nie ostatnie, będę w najbliższej przyszłości szukać kolejnych jego książek. I nie mogę się już doczekać dalszego spotkania i przygód komisarza Wallandera.
[
http://mojeczytadla.blogspot.com/2012/05/piata-kobieta.html]