Być może niepotrzebnie zacząłem poznawanie twórczości Simon Sebaga Montefiore od tej książki. Pierwszy tom dwuelementowego(*) dzieła „Świat. Historia rodzinna” męczył mnie przez miesiąc. Jego syntetyczność nie jest wyjątkiem w pisarstwie historycznym. Montefiore wykonał z jednej stron tytaniczną pracę, z drugie tak dobrana forma może sugerować ‘pójście na łatwiznę’ poprzez proste korzystania z szeroko dostępnego zbioru szczegółowych opracowań. Po trzecie, finalny produkt jest ciężkostrawny, z trudnym do zdefiniowania odbiorcą i nieprzekonującym celem tak przefiltrowanej i podanej treści. Książkę uważam za niewypał, a obronę takiej krytyki postaram się niżej uzasadnić. Szkoda kilku lat pracy autora i moich długich godzin śledzenia procesji demonów z przeszłości, które życie ludzkie miały za nic.
Pierwszy tom to historia od mezaliansów Homo sapiens z neandertalczykami po opery Mozarta. Samo przyswajanie historii morderców, dzieciobójczyń, mizoginów, właścicielek haremów, syfilityków, psychopatek, idiotów, morfinistek, seksoholików, charyzmatycznych socjopatek… nie jest jeszcze złe czy deformujące psychikę. Można się przyzwyczaić do opowieści o władcach, którzy na ołtarzu własnego ego kładą życie milionów. Gorsze jest ich nagromadzenie w książkę przy jednoczesnej rezygnacji niemal całkowicie z innych perspektyw. Za każdym razem, gdy czytam książki historyczne zastanawiam się, czy czyjeś sukcesy na polu dyplomacji, podczas militarnych podbojów (pomijając kluczowy fakt niewysłowionego cierpienia ‘zwykłych ludzi’) należy rozszerzać o paskudne cechy osobiste szachów, cesarzy czy kacyków. Montefiore uznał być może, że właśnie taka perspektywa budując jego ofertę książkową, otworzy nowy front analiz dziejowego przypadku, sinusoidy losu dynastycznego czy dopełni suchy natłok bezimiennych faktów treścią ‘z innego wymiaru’- przetoką Ludwika XIV czy usankcjonowanym kazirodztwem Ptolemeusza VIII. Nie wiem, czy dokonał dobrego wyboru. Zapewne władza przyciąga kanalie bez skrupułów. Czy poznanie tego faktu inaczej oświetli dzieje? Dla mnie finalna wersja historyka jest zbyt jednostronna w sprowadzeniu historii do małości rządzących.
Struktura książki jest typowo chronologiczna. Historyk na setkach stron prześledził losy jednostek sprawujących władzę nad milionami. W wyliczance przemocy zmiana ‘bohatera’ następowała z kolejnym akapitem, bez związku z poprzednim. Na każdej niemal stronie zastosował autor sztucznie uformowane ‘spinacze’ zmiany wątku. Miałem wrażenie, że chodziło o jak najliczniejsze pozbieranie suchych faktów kosztem innych elementów dziejowych. Przykładowo, szach afgański, pogromca Mogołów, sąsiaduje z angielskim Williamem Pittem Starszym szykującym się do wojny siedmioletniej (str. 761). Taka budowa narracji gwarantuje w zasadzie, że czytelnik nie przyswoi tych informacji wcale. Już chyba lepiej czytać hasła w encyklopedii. Pewnej pikanterii, łagodzącej trud czytania, dodały liczne obyczajowe wstawki, czasem jednak niesmaczne (jak relaksował się w łaźni cesarz Tyberiusz i jak zupełnie zdegenerowani posiadacze niewolników maltretowali ich ‘fekalnie’ – zostawiam w niedomówieniu bez odnośnika do strony). Miałem wrażenie, że Montefiore sam musiał się pobudzać do odtwarzania kolejnych wyliczanek przemocy władców poprzez wtykanie szokujących przerywników. A to historyjka o Wolterze, który miał przeprowadzić rozmowę z lekarzem badającym pośmiertnie Newtona, z której wynikało, że wielki naukowiec był prawiczkiem. A to opis orgii homoseksualnej urządzonej przez króla Prus Fryderyka po śmierci tyranizującego go ojca. Lub kompletny brak zębów Józefiny (żony Napoleona), która w młodości pozbyła się ich wszystkich, bo pakowała w siebie masę cukru produkowanego przez niewolników na rodzinnej plantacji w Martynice. W dużych dawkach takie ‘sensacje’ są niestrawne nie mniej jak treść przemocowa głównej osi opowieści.
Jednocześnie autor w kilku miejscach dokonał podsumowań ogólnej natury poprzez transgresję wspomnianej osi narracji, które nieco poprawiają moją ocenę. Tytułowa rodzina, rozumiana w książce na kilku poziomach – jako rodzina sensu stricto, dynastia rządząca czy powinowactwo w osobowościach wyuzdanych czy omamionych władzą – uformowana jest u Montefiore w magmowaty twór para-społeczny w którym nie ma zasad hamujących przemoc (str. 119):
„Wszystkie autokracje – od dworów starożytnej Persji po współczesne dyktatury – opierają się na osobistej władzy i dostępie do osoby władcy, przez co rywalizacja w najbliższym kręgu staje się zarówno niezwykle emocjonalna, jak i zajadła. Trucizna to idealna broń w warunkach takiej bliskości, rozważna i zagadkowa - rodzinny sposób zabijania.”
Jest to jakaś lekcja. Może stanowić na przykład podstawę do refleksji jak dużo pracy wykonano w ostatnich stuleciach, by poddać rządzących kontroli. Może fakt, że ludzka natura opętana powabem władzy wymaga czujności? Może obserwacja, że znaczenie słów opisujących rzeczywistość wymaga wiedzy o warunkach, w których funkcjonowała (‘demokracja ateńska’, ‘liberalizm Ojców Założycieli USA’, ‘monarchia oświecona’, ‘reformy Piotra Wielkiego’,… - to pojęcia które należy odpowiednio rozumieć )? Na wyróżnienie zasługuje kilka procent tekstu. Chodzi o grupę zjawisk długofalowych, które w związku z formalnym potraktowaniem chronologii, wracały wielokrotnie. Trzeba było je poskładać z rozproszonych migawek. Ponieważ Montefiore pilnował akcentowanej ostatnio wielokulturowości, to zapoznajemy się z nowożytnymi władcami Konga, despotami z Borneo, szachami dorzecza Indusu czy Komanczami sprzed okresu deformowanego popkulturą telewizyjną. Na poziomie wyliczanek niegodziwości władców wprowadza ‘ten zapomniany świat’ dodatkowy chaos, z którego dało się czasem coś wyczytać. Wyliczę tylko hasłowo kilka wątków, które sam uznałem za ciekawe. Na pewno wyróżnia się specyfika chińskiego modelu sprawowania władzy. Dostajemy sporo opisów wpływu Mongołow i Mogołow na ewolucję struktur całej Azji. Ciekawie wybrzmiały zaskakująco liczne przykłady szybkich karier od biedoty po wszechwładzę (Justynian, pierwszy cesarz dynastii Ming, …). Dość nieszablonowo historyk odtworzył wielkie wpływy kompanii wschodnio-indyjskich – holenderskiej i angielskiej. Zapamiętam również niebanalną optykę na niewolnictwo, jedno z kół zamachowych gospodarki ‘przed-naftowej’ (mieszkańcy Dahomeju powinni być wdzięczni Łukasiewiczowi i innym za ‘dar ropy’).
Technicznie, poza uwierającymi mi forma i treścią, które przynależą do autora, pozostaje strefa styku z tłumaczeniem i korektą redaktorską. Nie mam porównania z oryginałem, więc poniższe kilka uwag pozostaje sierotami. Językowo główna bolączka dotyczy konstrukcji zdań złożonych, w których pojawia się kilka osób. Niejednoznacznie używanie w nich zaimków rzeczownych i przymiotnych, wielokrotnie zmuszało mnie do ponownego czytania – kto, kim wobec kogo - a i tak pozostało sporo znaków zapytania. W książce, która na jednej stronie może mieć z 10-ciu bohaterów, to dodatkowe utrudnienie w szkatułkowej piętrowości relacji. Nie sposób wyłapać wszystkie faktograficzne usterki (trzeba by dysponować zbiorem informacji szerszym od prezentowanego, co proces czytania czyniłoby bezzasadnym). Jednak Newton nie studiował w Oxford, a Ludwik XIV żył dłużej. Zapewniam, że w zasadzie to nie ma znaczenia, bo czytanie jako ‘powódź informacji’ niemal nie pozostawia trwałych mózgowych stanów. Z prawdziwymi wyparują te mylne.
„Świat. Historia rodzinna” to chyba zmarnowana szansa. Miała być panorama i uczta, a wyszła ciężkostrawna libacja. Podejście do tomu drugiego (ostatnie 250 lat) będzie wymagało mojego samozaparcia. Być może jednak procesy demokratyzacji i ‘upadek tyranów’, jako niemal jedynych rządzących państwami, pomogła Montefiore nieco inaczej prowadzić opowieść o ostatnich stuleciach? Choć w okrucieństwie umyka jego nieuchronna ewolucja (dopiero XIX wiek jednoznacznie wymusił proces samoograniczenia władców), to rozumienie trzech atutów władzy zaproponowanych w książce da się niuansować odcieniami stopnia przemocy, chociażby na przykładzie Piotra I (str. 720):
„Dysponował trzema zasadniczymi elementami, których potrzebuje każdy polityk, jeśli chce coś osiągnąć – wizją, zdolnościami i środkami, jak również żelaznym zdrowiem i upodobaniem do dzikich hulanek z nieumiarkowaną konsumpcją alkoholu, karłami wyskakującymi z tortów, nagimi dziewczętami i walkami na pięści.”
Już pod koniec pierwszego tomu można wyczytać proces przechodzenia do rozproszonego modelu władzy. Trochę trwała socjalizacja, którą hasłowo opisałbym etapami: ‘robię wszystko, co sprawi, że nikt mnie nie zabije nim ja go nie wykończę’, ‘robię wszystko, co nie jest zakazane prawami, które mnie niepotrzebnie ograniczają’, ‘robię tylko to, co wynika wprost z moich uprawnień’. Opiniowany tom kończy się jakoś w środku drugiego hasła. Za wszystkimi stoi cywilizacyjne starcie jednostek z tymi, którymi one władają. Nie podejmuję się zadania pełnego otworzenia wszystkiego, co mnie w książce poruszyło, znudziło, zdenerwowało czy zafrapowało. To nierealne. Starałem się oddać proporcje plusów i minusów, zwracając uwagę na ważne elementy, które mogłyby pomóc innym w odpowiedzi na pytanie, czy czytać samemu. Może ocena mierna jest niesprawiedliwa. Jednak pierwszoplanowa składowa tej oceny, to finalne dzieło, głównie zbudowane na szokującym przeładowaniu. Tego niczym nie dało się zneutralizować.
MIERNE minus – 5.5/10
=======
* Chodzi o polskie wydanie, bo angielskie ukazało się w jednym tomie.