Nie żeby wzięło mnie szczególnie na tę książkę i to w momencie, gdy kończę dobry kryminał Gerhardsen, ale ktoś poprosił mnie o opinię treści, która jest praktycznie przez wszystkich na portalu Lubimy Czytać zachwalana. Opis z okładki zaintrygował mnie już wcześniej na tyle, by zdobyć własny egzemplarz i znów zmarnowałam czas na coś, co nie zasługuje na zainteresowanie. Treść nie zadowala mnie pod wieloma względami, poczynając od sposobu prowadzenia narracji, poprzez fabułę ukwiecaną pobocznymi zdarzeniami nic nie wnoszącymi do całości. Samo cofnięcie się do wydarzeń szkolnych, przez które Anna nabyła się w tamtych latach traumy, jest tak tu potrzebne, jak kość zdechłemu psu. Poza tym papierowe postaci, o nieco chwiejnych osobowościach i wcale nie tyczy się to tylko głównej bohaterki, bo tę będzie tłumaczyć depresja.
Moją wadą jest to, że podczas czytania myślę. Zastanawiam się nad przyczynami, skąd to czy inne zdarzenie może doprowadzić do danej sytuacji, jakie były motywacje człowieka do podjęcia określonych działań, a w przypadku thrillera psychologicznego niezwykle istotne jest wczytanie się i analizowanie sposobu myślenia przestępcy. W tym przypadku na plan pierwszy wysuwają się niedopracowane pomysły autorki, jak choćby powołanie się na ukryta kamerę, żeby napędzić pewne zachowania uczestników zdarzenia. To jest niesamowite, jak pewne osoby wpadają na ślady i to ślady istotne dla śledztwa, ale nikt nic nie zgłasza policji. W tym nawet matka, która dopiero co zapierała się, że zrobiłaby wszystko, by tylko odzyskać córkę, gdy tylko ma taką okazję nic nie mówi. A zupełne pogubienie się i mijanie z celem następuje, gdy autorka buduje sytuację, w której sąsiadka wpada na pomysł, by szantażować kochasia i wyciągnąć trochę kasy. Proste pytanie: po co?!! Wcześniej było powiedziane, że wspólnie mają wyciągnąć większą kasę. Podejmowanie tego typu zagrywek w treści bynajmniej nie myli czytelnika, co do poszlak oraz identyfikacji, kto jest porywaczem, ale irytuje nagłą zmianą koncepcji, bo można to odczytać, jako zmianę zamierzeń w proponowanej linii zdarzeń, albo totalne pogubienie się autorki. Jednoczesne napychanie fabuły sytuacjami dziejącymi się na pobocznym torze nie zatrze takich potknięć, tak samo, jak stawianie na kolejno ujawniane sekrety.
W pewnej chwili nie wiedziałam czy śmiać się z tego wszystkiego, czy machnąć ręką i rzucić lekturę jeszcze przed jej zakończeniem. Jeśli książka ma drobne mankamenty, to przymyka się na nie oko i zrozumiałe jest dla mnie, że oceniamy ją na siedem, a nawet osiem gwiazdek, mimo, iż z drugiej strony nie myślimy, iż geniusz danego kryminału dorównuje Dostojewskiemu. To już nie musi chodzić o ten kunszt słowa, wielkość literacką, ale o nasze subiektywne odczucia i oddanie się fabule. Dziś też niejeden autor potrafi nas wciągnąć w wymyślony przez siebie świat, dać do myślenia, spowodować, że się zatrzymamy nad pewnymi przesłankami, coś rozważymy, a nie tylko przebiegniemy wzrokiem po kartkach. Shari Lapena do niczego takiego nie pobudza, choć może skutecznie podnieść ciśnienie zaprezentowanymi absurdami. Dodajmy do tego beznamiętność, z jaką wszystko jest serwowane i nijakich bohaterów, których zachowania czasami są bardzo niezrozumiałe (nagły wyjazd sąsiada). Działania mają słabe motywacje, a jeszcze częściej są mało wiarygodne, jak choćby zachowania policjantów. I jeszcze jeśli na koniec autorka dorzuca scenę, w której odnaleziona dziewczynka ma być oddana prosto w ręce rodziców, bez potrzeby kompleksowego przepadania, choć przebywała w nieznanych warunkach i wraca z problemami oddechowymi to mój próg tolerancji dla osoby piszącej spada do zera. Jeśli nie zna się procedur, jakie muszą być zachowane na tego typu okoliczność, to może warto by było przeprowadzić mały wywiad w tym kierunku, albo zupełnie odpuścić sobie przedstawianie takiej sytuacji.
Dla mnie zarówno powieści historyczne, co i thrillery muszą opierać się na realnym i rzetelnie opisanym prawdopodobieństwie zajść, a dzięki takim pozycjom jak "Para zza ściany" zaczynam poważnie zniechęcać się do powyższego gatunku i coraz chętniej zwracam się w rejony fantastyki, gdzie pozornie nic nie jest wykluczone.