John Green. Znany przede wszystkim z „Gwiazd naszych wina”. Może źle się wyraziłam, bo teraz, po ekranizacji „Papierowych miast”, jest równie znany z tych dwóch tytułów. „Gwiazd naszych wina” to raczej pierwsza fala Greena. Mnie jeszcze nie dane było przeczytać....Bo szczerze mówiąc, nie czułam potrzeby. A wręcz lęk i niechęć. Wspomniane przeze mnie książki wydawały mi się dobre dla nastolatków, niewarte uwagi. Podejrzewałam, że wszystko w książkach jest nie tak. Pewnego dnia coś mnie tknęło. Myślę sobie: „A co tam. Przeczytam coś złego, to będę mogła sobie obrazić jakąś książkę. Zjadę od góry do dołu i mi ulży.Biorę w ciemno”.
I obrażania nie będzie.
Główny bohater, zwany przez przyjaciół Q, przedstawia nam całą swoją historię ze swojej perspektywy. Tak naprawdę jest to opowieść o nastoletnim życiu Margo, która ma tak władzy charakter, że przy okazji porwała ją Quentinowi. Dom Q znajduje się dokładnie obok domu dziewczyny. Nic dziwnego, że tak dobrze się znają. Oczywiście Quentin jest w niej zakochany. Pewnej nocy panna Spiegelman zabiera go na fascynującą, ale dziwną przejażdżkę. Jeżdżą po mieście, a przyjaciołom, na których Margo się zawiodła, robią kawały w formie zemsty. Dla niezbyt rozrywkowego Quentina ta wyprawa to dopiero coś. Chłopak robi sobie nadzieję na wspólną przyszłość i planuje następny dzień w szkole, kiedy to wyzna Margo wszystko, co czuje.
Tylko, że Margo zniknęła.
Pozostawiła wskazówki, które Q odczytał. Z przyjaciółmi pragnie ją odszukać. Musi ścigać się z czasem...
Jak na razie wydaje się banalnie. Margo to dziwaczka i histeryczka, ale tylko na pierwszy rzut oka. Ma ona w sobie coś więcej. To coś zostało obudzone w niej w dzieciństwie, pewnego poranka, gdy ona i Q znaleźli martwego mężczyznę. Dziewczyna ma dość otaczającego ją świata, w którym wszystko jest papierowe. Okazywane emocje, pasje, miejsca, osiedla. Wszystko jest papierowe. I trzeba przytoczyć obowiązkowo ten cytat:
„Zanim zdołałem cokolwiek odpowiedzieć, jej oczy powędrowały z powrotem na panoramę i zaczęła mówić: - Oto, co nie jest w tym piękne: stąd nie możesz zobaczyć rdzy ani popękanej farby, ani całej reszty, ale możesz stwierdzić, jakie to miejsce jest naprawdę. Możesz się przekonać, jakie to wszystko jest sztuczne. Nie jest nawet na tyle trwałe, by je nazwać miastem z plastiku. To papierowe miasto. Mówię ci, tylko popatrz, Q: popatrz na te wszystkie ślepe zaułki, ulice, które zawracają same na siebie, wszystkie te domy wybudowane po to, by się rozpaść. Na wszystkich tych papierowych ludzi mieszkających w swych papierowych domkach i wypalających swoją przyszłość, byle tylko siedzieć w cieple. Na wszystkie te papierowe dzieciaki pijące piwo, które kupił im jakiś menel w papierowym całodobowym. Każdy opętany jest manią posiadania przedmiotów. Cienkich jak papier i kruchych. No i wszyscy Ci ludzie. Mieszkam tu osiemnaście lat i ani razu w swoim życiu nie napotkałam kogoś, komu zależałoby na czymkolwiek istotnym.” / s 78
John Green w swojej książce pokazuje dwójkę nastolatków, którzy buntują się na życie. Życie, które według ludzi ma być tylko pełne wygód i przyjemności. Chcą czegoś więcej, chcą wykorzystać je, jak się tylko da. Margo przygnieciona jest wspomnieniem z dzieciństwa. Ukrywa swoje prawdziwe ja, jak wszyscy wokół. To ona dostrzega marność ludzkich przekonań i uczy tego Quentina. Margo obawia się też, że pewnego dnia natłok tych zbędnych „muszę” czy „powinieneś” przytłoczy ją do tego stopnia, że pęknie w niej jakaś struna. Struna życia.
„Papierowe miasta” to książka o nastolatkach myślących. Przeżywają jakieś refleksje nad życiem i są naprawdę głębokie. To one powodują, że Margo woli odejść i szukać swojego miejsca wśród papierowej rzeczywistości. Książka przywodzi na myśl „Buszującego z zbożu”. Jest podobnie poruszająca, a Margo jest tak samo odmienna jak bohater książki Salinger'a. „Papierowe miasta” to książka dla tych, którzy chcą posłuchać ludzi innych, uważanych za dziwaków, ale o niezwykle trafnych spostrzeżeniach, które dziś są pomijane. Spodoba się też tym, którzy lubią melancholijny klimat, refleksje, wewnętrzne przeżycia bohatera i trochę udziwnienia.
„Papierowe miasta” są naprawdę poruszające. Polecam.
Ci, którzy czytali, to wiedzą: Gdyby o mnie ktoś mówił per królisia, to wyrwałabym mu nogi nie powiem skąd :)