Welon Panny Młodej to lokalna nazwa wodospadu w Vargön. W nim zostają znalezione zwłoki młodej kobiety. Policja podejrzewa, że Lisa-Marie rzuciła się ze skały podczas własnej nocy poślubnej, jednak nie znajduje motywu czynu. Do akcji wyjaśniającej okoliczności śmierci, włącza się Mona Schiller – była sędzia, która po wielu latach powraca w rodzinne strony.
Lubię skandynawskie kryminały i chętnie po nie sięgam. Czasem się rozczarowuję, częściej jednak jestem nimi zachwycona. W tym przypadku moja satysfakcja czytelnicza jest połowiczna. Akcja powieści, mimo całkiem dobrego startu, w ogólnym rozrachunku, okazała się nudna. Autorce nie udało się stworzyć tak potrzebnego w literaturze kryminalnej napięcia, atmosfery oczekiwania, nie wspominając o rozrastającej się sieci powiązań i podejrzeń. Sprawcę udało mi się dobrze wytypować już w momencie, kiedy po raz pierwszy pojawia się on w fabule, tak więc kiepsko, jeśli chodzi o nieprzewidywalność. Główna bohaterka, Mona, to jeden z gorszych typów osobowości, jakie wybrała autorka: wścibska, bezczelna, nachalna, przemądrzała, wywyższająca się. Jej przytłaczająca osobowość w sposób denerwujący dominuje przez całą powieść. Na każdym kroku podkreśla swoje zasługi, umniejsza dokonaniom innych, w tym własnego syna Antona, który jest policjantem prowadzącym dochodzenie. Anton z kolei to nieporadny dziwak z tendencją do melancholii i chyba kiepsko mu wychodzi twórcze myślenie…
Samo śledztwo toczy się niemrawo, jest mało zaskakujące, zabrakło mi tzw. policyjnej roboty, jakby policjanci zupełnie sobie odpuścili dochodzenie, pozwalając Monie przejąć pałeczkę. Motyw zabójstwa opisany w zakończeniu jest tak prymitywny, że nie sposób nie przewrócić oczami. Ja wiem, ludzie zabijają z powodu większych błahostek, ale od literatury kryminalnej oczekiwałabym większej pomysłowości.
W polskiej wersji językowej znajduje się trochę błędów gramatycznych, głównie dotyczących niewłaściwej formy użytego słowa oraz kilka takich, które wynikły najprawdopodobniej na skutek niestarannego opracowania tekstu podczas redakcji. Na szczęście nie utrudnia to czytania czy zrozumienia treści.
Plusem powieści jest realizm środowiskowy, małomiasteczkowa atmosfera, oraz udane wkomponowanie fabuły w surowość skandynawskich realiów. Styl autorki również przypadł mi do gustu – może niespecjalnie wyszukany, ale przyjemny w odbiorze. Autorka nie sili się na poetyckość, nie wprowadza zawiłości językowych – jest prosto i przystępnie.
Na minus zaliczam przesadną drobiazgowość w opisywaniu czynności (nie lubię tego, dla mnie oczywistym jest, że aby zjeść płatki śniadaniowe, należy je uprzednio wyjąć z opakowania) oraz dziwne monologi wewnętrzne Antona związane z kontemplacją życia i otoczenia.
Ponieważ jest to powieść przeczytana w ramach synchronicznego czytania z mężem, ocena jest średnią naszych indywidualnych ocen. Tym razem byliśmy jednogłośni i oboje przyznaliśmy powieści sześć gwiazdek.
Powieść stanowi pierwszą część cyklu „Vargön”, a ja, mimo braku oczarowania „Welonem…”, mam ochotę przeczytać kolejne, bo zaciekawił mnie wątek Alexandra oraz zastanawia mnie, czy Anton zrobi to, o co go podejrzewam :)