Wybór pandy przez autora książki „Mój tata panda”, raczej nie jest przypadkowy. Przed laty, panda wielka imieniem Chi Chi, zamieszkiwała londyńskie ZOO i została celnie wytypowana na symbol WWF czyli Światowego Funduszu na Rzecz Ochrony Przyrody. W latach 60. XX wieku, Chi Chi, była jedyną znaną pandą zamieszkującą zachodnią półkulę i doskonale sprawdziła się w roli reprezentanta zagrożonych gatunków całego świata oraz przełamywania barier językowych i komunikacyjnych.
James Gould-Burn osadził fabułę swojej najnowszej powieści „Mój tata panda” właśnie w Londynie, a na bohaterów wybrał dość szerokie grono przedstawicieli tamtejszego melting pot - tygla kulturowego. Autor ukazuje czytelnikom rzeczywistość, w której ludzie ze zróżnicowanym poziomem znajomości języka angielskiego i raczej średnim, niż wyższym wykształceniem, są w stanie się porozumiewać i okazywać życzliwość, nie tylko przy pomocy słów.
Główny wątek stanowi problem bezrobotnego Danny’ego. Mężczyzna ten, po nagłej śmierci ukochanej żony, próbuje porozumieć się ze swoim jedenastoletnim synem Will’em. Dodatkową trudność sprawia to, że chłopiec nie odezwał się do nikogo ani słowem od czasu śmierci swojej matki. Zdesperowany ojciec decyduje się na pracę w roli artysty ulicznego w stroju pandy, aby zarobić pieniądze na utrzymanie siebie i syna. Dzięki temu, autor w zwięzły sposób zaznacza obecność osób wykonujących rozmaite zawody i ich znaczenie w każdym społeczeństwie. Ukazuje, jak ważne jest znaleźć swoje miejsce by móc czerpać satysfakcję z życia i pracy, podczas gdy pieniądze są ważne, ale ich wartość i radość z posiadania, odpowiednio rośnie lub maleje w zależności od sposobu ich pozyskiwania. Równolegle z dylematami ojca, syn przeżywa swoje rozterki w szkole. Niektórzy koledzy i nauczyciele są dla Willa życzliwi, inni nie, a kolejni diagnozują u niego mutyzm wybiórczy czyli zburzenie lękowe objawiające się tym, że dziecko mówi w wybranych sytuacjach tylko do rodziców albo nie mówi wcale. Pewnego dnia, gdy chłopcy ze szkoły gnębią Willa w parku, na ratunek przychodzi mu tajemniczy człowiek-Panda, niczym superbohater Marvela!
W powieści „Mój tata panda”, mogącej wzbudzać obawy w czytelnikach swoją na pozór trudną tematyką, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, najbardziej urzekająca jest jej lekkość! Rozdziały, w których atmosfera zdaje się gęstnieć, a zapewniam, że chwilami jest naprawdę niewesoło, następuje dynamiczne odciążenie słuszną dawką londyńskiego humoru. Bohaterowie posługują się językiem i żartami przypominającymi „Bridget Jones” - zaznaczam, że używam tego porównania tylko dlatego, że jest to powszechnie znana książka i film. Gdybym miała wpływ na choć jedną rzecz w tej powieści, namawiałabym tłumacza na zmniejszenie natężenia pewnych słów poprzez użycie ich lżejszych odpowiedników w polskim przekładzie.
James Gould-Burn i wydawnictwo Marginesy, zaserwowali czytelnikom eliksir szczęścia! Jego sekretna receptura znana jest tylko tym, którzy zdecydują się na lekturę książki „Mój tata panda”, ale mogę zdradzić, że jej skutki uboczne to wzruszenie i uśmiech :)
Dziękuję wydawnictwu Marginesy za egzemplarz recenzyjny.