Zaczął się wrzesień, a wraz z nim moja ukochana pora roku, czyli jesień. W trakcie tej pory roku uwielbiam czytać mroczne i klimatyczne historie. ”Dom sióstr marnotrawnych” właśnie taki jest. Można powiedzieć, że czuć zgniliznę i zapach śmierci wydobywający się spomiędzy stron. Zdecydowanie brakuję w literaturze młodzieżowej, tego typu historii. Bardziej mrocznych, zahaczający o horror.
Poznajemy trzy niezwykłe siostry: Iris, Grey i Vivi. Będąc małymi dziewczynkami, zaginęły w jednym ze szkockich miasteczek. Odnalazły się po miesiącu, zupełnie nie pamiętając gdzie były i co się stało. Powróciły całkiem inne, wręcz obce. Zaszły w nich niepokojące zmiany: ich oczy stały się czarne, a włosy całkowicie zbielały. Jednak nie to było najbardziej niepokojące. One same działały na ludzi jak narkotyk, ich obecność była odurzająca. Były także nienaturalnie piękne. Dziewczęta żyły swoim życiem, do czasu, gdy Grey zaginęła, zostawiając wskazówki. Siostry muszą odkryć, co je spotkało, gdy zaginęły. Ta wiedza przewraca ich życie do góry nogami.
Ta książka od pierwszej strony ocieka dziwnością i tajemniczością. Od początku wiemy, że czeka na nas jakaś makabryczna historia. Ten klimat utrzymuje się przez cały czas, nie mamy ani chwili wytchnienia. Im mniej się wie o fabule, tym lepiej. Jest to opowieść, gdzie najmniejszy spojler może zniszczyć całą zabawę. Właśnie ta tajemnica odkrywana kawałek po kawałku trzyma czytelnika cały czas w napięciu.
Książka skierowana jest do młodzieży, ale zdecydowanie 16+. Mamy tutaj sceny często obrzydliwe, często krwawe, niektóre także z podtekstem seksualnym. Nie znam wiele takich książek, zazwyczaj jednak są skierowane do osób dorosłych. Uważam, że takich książek brakuje na rynku wydawniczym. Choć widzę, że coraz więcej jest wydawanych thrillerów czy horrorów młodzieżowych. Bardzo mnie to cieszy.
Świat przedstawiony w naszej historii to nasze współczesne. Z jakiegoś powodu sądziłam wcześniej, że akcja będzie się działa w jakiś dawniejszych czasach. Na początku był to dla mnie mały problem, przyznaję. Lekko się rozczarowałam, ale z czasem przestało mi to przeszkadzać. Mamy tu pewien element magiczny, myślę, że zainspirowany mitologią celtycką. Niestety nie znam jej na tyle, żeby móc to potwierdzić. Nie chce szczegółowo określać, o co chodzi, gdyż byłby to duży spojler. Jednak mogę śmiało powiedzieć, że zostało to mocno rozwinięte w bardzo ciekawy sposób. Tak naprawdę to właśnie wokół tego krąży cała fabuła.
Muszę także wspomnieć o wydaniu, bo jest moim zdaniem lekko niezwykłe. Okładka na pierwszy rzut oka jest ładna, przyjemna. Jednak gdy się przyjrzymy, widzimy, że coś jest nie tak. Widzimy strużki krwi i… mrówki. Znajdują się one także na wewnętrznej stronie okładki. Dopiero w trakcie czytania można zrozumieć, skąd te mrówki się tam wzięły. Jest to mocno przemyślane. Okładka ma jeszcze jeden ciekawy element. W dotyku jest w dziwny sposób szorstka, a jednocześnie jedwabista.
Choć jak na razie tylko zachwycałam się tą historią, to czegoś mi w niej zabrakło. Czułam jakiegoś rodzaju niedosyt, gdy skończyłam ją czytać. Nie umiem jednoznacznie określić, co poszło nie tak. Myślałam, że ocenię ją bardzo wysoko, ale dałam jedynie siedem gwiazdek. Możliwe, że miałam zbyt duże oczekiwania. Co nie zmienia faktu, że bardzo polecam, szczególnie w ten jesienny czas.