„Oswoić Hiszpanię” to książka, którą udało mi się przeczytać zaledwie w dwa dni. Zamknęłam ją z czystą przyjemnością, odczuwając wielką ulgę, że nasza przygoda dobiegła końca. Dawno, naprawdę dawno temu nie spotkałam się z tak słabą książką (nie tylko z kategorii literatury podróżniczej).
Głównym problemem tej pozycji jest to, że jest po prostu przeraźliwie nudna i kompletnie nieangażująca. Autorka opowiada o swoich kilku podróżach do Hiszpanii, a po żadnej z tych historii nie poczułam ani grama ekscytacji i chęci odwiedzenia któregokolwiek z tych miejsc (a do Hiszpanii planuję jechać jeszcze nie raz, mimo że już kiedyś ją odwiedziłam). Legendy, które zachwalane są na tylnej okładce książki, są okropnie nudne, często zapominałam o nich dosłownie kilka sekund po ich przeczytaniu. Dodatkowo autorka sili się na swoje teorie dotyczące nazw różnych miejsc (nawiasem mówiąc okazują się one całkowicie błędne), które chyba powinny być zabawne - niestety, nie są.
Właśnie, humor… Pojawia się tutaj ogrom żartów, które ani razu (ani razu!) nie wzbudziły u mnie uśmiechu. Pojawiły się natomiast ciarki zażenowania z powodu tych tragicznych dowcipów. Trudno mi wskazać chociaż jedną pozycję, w której było to rozegrane gorzej.
Kolejną sprawą, która okropnie mnie irytowała, były dialogi. Tak nierealistycznych wypowiedzi nie czytałam w absolutnie żadnej książce. Z początku zastanawiałam się, czy nie przytoczyć tutaj kilku przykładów, ale później uznałam, że to nie ma sensu, ponieważ w „Oswoić Hiszpanię” trudno szukać dialogu, który jest naturalny. Żadni ludzie nie mówią w ten sposób - na pierwszy rzut oka widać, że autorka próbowała wymyślić dialogi i dodatkowo nadać im piękną, literacką formę, zapominając przy tym, że w dialogach nie chodzi o to, by były piękne i naukowe, a o to, by brzmiały jak prawdziwa, realna rozmowa. Czasami miało się wrażenie, że to nie pozycja o rodzinie zwiedzającej Hiszpanię, a traktat naukowy, który dotyczy niesamowicie nudnych tematów.
Spodziewałam się, że w „Oswoić Hiszpanię” będzie sporo hiszpańskich słówek i nawet byłam nieco podekscytowana, ponieważ sama uczę się hiszpańskiego i stwierdziłam, że miło będzie nauczyć się kilku nowych zwrotów. Niestety, szybko okazało się, że autorka ma jakąś niezrozumiałą tendencję do wstawiania mnóstwa wypowiedzi po hiszpańsku, które nie są absolutnie potrzebne i zrozumiałe (często ich nie tłumaczy). Dobrym przykładem będzie wstawienie całego akapitu wypowiedzi pogodynki z radia (pominę to, że książka została wydana w 2020 roku, a ta wyprawa miała miejsce 11 lat wcześniej - czy autorka naprawdę ma aż tak świetną pamięć, by zapamiętać słowo w słowo prognozę pogody, gdy jeszcze, jak sama przyznaje, nie znała hiszpańskiego?), za którym nie idzie kompletnie nic. Ot, krótki komentarz jej syna, że przecież i tak kobieta nie zna hiszpańskiego i nic nie zrozumie. Więc po co cały ten akapit?
Atrakcje, które opisuje autorka również są szalenie nudne i być może wynika to z naszych całkowicie odmiennych stylów podróżowania i zwiedzania, ale kolejne zachwyty nad pomnikami znajdującymi się w malutkich miejscowościach bardzo szybko potrafią znużyć. Wyobraźcie sobie, że powstaje książka o Polsce, w której autor zachwyca się pomnikami stojącymi w Koszalinie, Sosnowcu, Rybniku i Radomiu. Brzmi zachęcająco? Właśnie coś takiego daje nam autorka tej pozycji - przenosi je jednak na grunt hiszpański.
Gdy wyciągnęłam książkę uznałam, że wygląda ona bardzo brzydko. Na okładce jest zdjęcie, które nie dość, że nie wskazuje na to, by była to Hiszpania (nie ma tam żadnych cech charakterystycznych i równie dobrze mogłoby to być każde inne miejsce), to do tego zdjęcie jest niewyraźne i wygląda, jakby ktoś zrobił sobie pamiątkowe zdjęcie na wakacjach, a później uznał, że dobrym pomysłem będzie wykorzystanie go na okładkę książki, kompletnie nie zważając na to, że jest niedostosowane. Szybko sprawdziłam, kto jest autorem zdjęcia okładkowego i wiecie, co się okazało? Jest nią autorka - czyli moja teoria sprawdziła się w 100%. Naprawdę, wydając swoją książkę warto zainwestować i kupić piękne zdjęcie o wysokiej rozdzielczości i użyć go jako okładki, by wyglądało to chociaż znośnie. Pamiętajmy, że okładka jest integralną częścią książki.
Jedynym powodem, dla którego oceniam tę książkę na dwie gwiazdki zamiast jednej, jest brak błędów językowych. Nie czyta się tej książki przyjemnie (ze względu na wszystkie powyżej wymienione elementy), ale chociaż nie ma tutaj wielu potknięć językowych.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl