Gdy zaczęłam czytać „Ostatniego samobójcę” Tomasza Wandzela, miałam wrażenie, że oto trafiłam na kolejny kryminał, który standardowo zaczyna się od martwego ciała i schematycznego śledztwa. Ale szybko zorientowałam się, że ta książka gra z oczekiwaniami – i to jak sprytnie! Już od pierwszych stron czułam się, jakbym była uczestniczką tego śledztwa, a nie tylko biernym obserwatorem.
Wyobraźcie sobie: ciasna kawalerka wynajmowana na godziny, a w łazience ciało Marka Kowalczyka. Na pierwszy rzut oka – samobójstwo. Prosty przypadek, prawda? A jednak nie. Coś w tej historii zaczynało mnie uwierać tak samo, jak Ksenię Marczak, patolożkę, której przeczucia są równie ważne, jak zimne fakty. Ksenia to postać, którą naprawdę polubiłam – uparta, bystra i nieprzeciętnie wyczulona na to, co może umykać innym.
Na drugim biegunie mamy komisarza Oczkę, który – choć początkowo wydaje się klasycznym gliniarzem – ma w sobie coś z człowieka zmęczonego rzeczywistością, ale wciąż gotowego stawić jej czoła. Relacja między Ksenią a policją to dla mnie jedna z najmocniejszych stron tej książki. Nie jest przesłodzona ani sztucznie dramatyczna. Jest taka... prawdziwa.
Wandzel nie podaje nam wszystkiego na tacy. Każdy rozdział to kolejna warstwa tajemnicy, która odsłania się powoli, jakby autor chciał powiedzieć: „Spokojnie, jeszcze nie wiesz wszystkiego”. Co więcej, pod powierzchnią kryminalnej intrygi czai się coś głębszego – refleksja nad samotnością, ludzkimi wyborami i tym, co nas pcha ku ostatecznym decyzjom. To nie jest tylko książka o zbrodni, ale i o tym, co dzieje się w głowach ludzi, którzy nagle znajdują się na krawędzi.
Co jednak najbardziej mnie urzekło, to sposób, w jaki autor bawi się naszym zaufaniem. Przez większość książki byłam przekonana, że wiem, dokąd to wszystko zmierza. Miałam swoje teorie, snułam domysły – i za każdym razem Wandzel wytrącał mnie z równowagi. Zwroty akcji nie są tutaj efekciarskie ani wymuszone. To raczej subtelne przesunięcia, które zmieniają perspektywę i każą spojrzeć na całą historię z zupełnie innego punktu widzenia.
A zakończenie? Nie zamierzam go zdradzać, ale powiem tylko tyle: zamknęłam książkę z otwartymi ustami. To był ten rodzaj finału, który nie tylko odpowiada na pytania, ale jednocześnie pozostawia z poczuciem, że ta historia wcale nie kończy się na ostatniej stronie. Wandzel zmusza nas do refleksji, jakby mówił: „A teraz pomyśl o wszystkim jeszcze raz, ale inaczej”.
„Ostatni samobójca” to dla mnie dowód, że polski kryminał ma się świetnie, a Tomasz Wandzel jest jednym z tych autorów, którzy potrafią wyjść poza schemat. Nie znajdziecie tu sztampowych postaci ani banalnych rozwiązań. Znajdziecie za to opowieść, która intryguje, wzrusza i wciąga w sposób, który trudno wytłumaczyć.
Czy „Ostatni samobójca” mnie zaskoczył? Zdecydowanie. Czy pochłonął mnie bez reszty? Jak najbardziej. Jeśli szukacie kryminału, który nie tylko zaintryguje, ale też zmusi do myślenia i zostawi was z pytaniami, na które sami musicie znaleźć odpowiedzi, to polecam tę książkę. Wandzel stworzył coś więcej niż tylko dobrą historię – stworzył świat, który długo zostaje w głowie.