Nie mogłam się doczekać, kiedy znowu wrócę na 44 Scotland Street. Jednak się udało i na mojej półce znalazły się „Opowieści przy kawie” – druga część przygód mieszkańców Edynburga. Stała sobie na półce i stała, a ja nie mogłam się doczekać, kiedy wezmę ją do ręki i zacznę czytać. I nadszedł w końcu ten moment, a potem trochę za szybko się skończył – jak wszystko, co dobre.
Dzięki Alexandrowi McCall Smith’owi znowu mogłam znaleźć się w domu przy słynnej uliczce Scotland, wśród starych mieszkańców kamienicy i zobaczyć, co u nich nowego. A dzieje się niemało! Bertie w dalszym ciągu chodzi na psychoterapię razem z matką Irene, która chyba jednak potrzebuje jej bardziej niż syn. Jednak Bertie w końcu będzie miał parę uciech w życiu i dobrze – w końcu to tylko sześcioletni chłopiec! Bruce, zapatrzony w siebie, były rzeczoznawca nieruchomości, w końcu otworzy swój własny sklep z winem, ileż jednak przyjdzie mu zapłacić za swoją własną nieuwagę! Bez wątpienia będzie mu się to należało… Domenica, najbardziej doświadczona mieszkanka kamienicy coraz bardziej zaprzyjaźnia się z Pat, nie przestaje śledzić i komentować życia swoich współmieszkańców, jednak podejmie decyzję o dalszej karierze antropologa… Oj, dużo się będzie działo i jestem pewna, że nie będziecie się nudzić!
Kto nie zna jeszcze kamienicy pod numerem 44, koniecznie musi zwrócić uwagę na pierwszą część tej książki „44 Scotland Street”. A nie jest to zwykła książka, bo pisana w odcinkach, pierwotnie do szkockiej gazety „Scotsman”. Rozdziały nie są długie, wręcz przeciwnie, ale dzięki temu czyta się ją szybko. W każdym coś się dzieje tak, że autor jednak nie pozwala nam się znudzić – w końcu na każdej niemalże stronie coś musi się stać – inaczej czytelnik pewnie usnąłby, zanim by się obejrzał. Tutaj nam to nie grozi – i całe szczęście.
„Książki McCall Smitha są jak gorące kakao w mroźny wieczór, jak ciepła bielizna na zimowe dni. Powinny być zapisywane przez lekarzy jako lek na zimową chandrę.”
The Times
„Opowieści przy kawie”, jak i poprzednia część, to doskonały obraz dzisiejszego Edynburga. Ale nie deszczowego, pochmurnego Edynburga, ale jak najbardziej słonecznego, głównie za sprawą humoru, który pojawia się prawie na każdej stronie, nawet jeśli w danej chwili pada deszcz. Jest to taki typowy, brytyjski humor, który uwielbiam – polubiłam ten klimat już dawno temu, przypomniałam go sobie za sprawą pierwszej części i nie mogłam się doczekać, kiedy poczuję go znowu. Teraz, po przeczytaniu „Opowieści…” nie tylko mam ochotę na więcej – chcę całą tę serię mieć na półce i jestem coraz bliższa spełnienia swojej zachcianki.
Cieszy mnie również to, że w „Opowieściach przy kawie” zdecydowanie więcej jest Bertiego i jego ciekawych perypetii. Polubiłam go już w pierwszej części, sześcioletniego chłopca, bez dzieciństwa jak normalne dzieci, za to z matką, która za sprawą dziecka – jak to nazywa – „przedsięwzięcia Bertie” - spełnia swoje zachcianki i marzenia. Irene nie raz i nie dwa irytowała mnie swoim zachowaniem i zirytuje pewnie jeszcze parę razy w przyszłości, ale któż mi nie przyzna racji, że to jednak niesamowicie barwna brytyjska rodzina? Polubiłam za to Stuarta, ojca Bertiego – on jedyny zdaje się rozumieć synka.
Naprawdę miło jest czasem wziąć do ręki taką książkę, która jest lekka jak piórko, ale która co chwila wywołuje uśmiech na naszej twarzy, która jest najlepszym lekiem na złe samopoczucie, smutek, chandrę. Chcecie poprawić sobie humor? Sięgnijcie po przygody mieszkańców edynburskiej kamienicy – na pewno nie będziecie się nudzić, a poprawa humoru gwarantowana!
[
http://mojeczytadla.blogspot.com/2012/07/opowiesci-przy-kawie.html]