"Kotolotki" Urszuli K. Le Guin w wydaniu Prószyński i Ska z roku 2020 to cykl czterech historii przeznaczonych dla młodszych dzieci, choć starsi wiekiem, jak ja, też (prze)czytają je z przyjemnością. Amerykańska autorka, nie żyjąca już ikona literatury fantasy i science fiction, rezygnuje tutaj z wartkiej akcji i szalonych przygód, dlatego mali miłośnicy Pokemonów mogą nie być zachwyceni jej opowieściami. Ja natomiast jako (starsza) miłośniczka Przygód Kota Filemona, czy też zabawnych opowieści o Pettsonie i jego psotnym kotku Findusie, w których akcja toczy się w kocim tempie, nie mam z tym problemu, by chwilę odetchnąć. W "Kotolotkach" nie poznamy wielu bohaterów, w tych opowieściach liczy się bowiem nie tyle ilość, co jakość. Akcja książki rozpoczyna się w mieście, a właściwie w miejskich slumsach dla zwierząt. To właśnie tu, w pobliżu cuchnącego śmietnika przychodzą na świat cudowne skrzydlate kocięta: dwie koteczki: Thelma i Harriet oraz ich dwóch braci: Roger i James. Mama tych niezwykłych Maluchów jest bezdomną i bezskrzydłą miejską kotką i zwie się Jane Bura. Autorka już na początku swoich historii wskazuje na cel, który jej przyświeca i który, jak uważam bez względu na zachodzące w świecie zmiany, będzie aktualny dla wszystkich rodziców i wychowawców. Tym celem jest uświadomienie dzieciom (i może nie tylko im), że cuda mają miejsce wszędzie, nawet pod śmietnikiem, a nie tylko w murowanych domach, że bezdomni a nie tylko tzw. porządni ludzie też mogą obdarzyć świat czymś wspaniałym. Ale wróćmy do kotolotków, wychowywanych przez dzielną Jane w zatłoczonym miejskim zaułku i do samej Jane jako ich matki, która wyprawiając dzieci same w podniebną podróż nie wzbudziła mojej sympatii. Dlaczego tak postąpiła? Dlaczego wolała przyjąć oświadczyny kolejnego kociego adoratora niż towarzyszyć własnym dzieciom? Czy nie była świadoma grożących im w drodze niebezpieczeństw? Spróbujmy wyjaśnić te wątpliwości.Otóż kocia mama obawiała się o dzieci, jednak wiedziała, że w mieście, w dzielnicy, gdzie mieszkała kocia rodzina, było coraz gorzej: "ani jednej spokojnej, bezpiecznej kryjówki, coraz mniej jedzenia", poza tym głodne psy i drapieżne szczury. Jeżeli tak było, to dlaczego nie towarzyszyła kociętom w poszukiwaniach nowego domu? Dlatego, że jej kocięta miały skrzydła i mogły odlecieć, a ona nie chciała opóźniać drogi czy też być dla nich ciężarem - przecież nie umiała latać. Autorka pokazuje tu, chyba przede wszystkim dorosłym czytelnikom, czytającym tekst swoim pociechom, jak łatwo jest osądzić matki jako wyrodne, nie znając dobrze ich odczuć i sytuacji. A tutaj ważna była wiara w to, że dzieci mają skrzydła i że kocia mama dała im dostatecznie dużo miłości i uwagi, by teraz poradziły sobie same. Kotolotki odfruwają bez żalu do Jane Bury, są dumne, że mama wierzy w ich możliwości. I to daje im siłę, by radzić sobie z przeciwnościami losu. I z nowym środowiskiem, do którego trafiają, gdzie beton i jezdnię zastępuje zwykła miękka ziemia. Ale w nieucywilizowanym świecie przyrody też czyhają na skrzydlate kotki niebezpieczeństwa. Najgorszym ich wrogiem okazuje się w końcu sowa, którą autorka widzi inaczej niż autor Kubusia Puchatka. Urszula K. Le Guin zrywa tu że stereotypem mądrej sowy. Okazuje się, że skrzydła wcale nie zbliżyły kotków do innych skrzydlatych istot. Czy kotki poradzą sobie z czychającymi na nie niebezpieczeństwami? Gdzie znajdą schronienie? Czy kiedykolwiek jeszcze spotkają swoją kocią mamę? Czy znajdą przyjaciół, którzy będą ich wspierać? Odpowiedzi znajdziecie w pięknie ilustrowanej książeczce Ursuli K. Le Guin. A ja tymczasem chciałabym jeszcze wymienić parę dość ważkich problemów, które poruszają jej z pozoru banalne amerykańskie historie o milusich puchatych kotolotkach. Tak więc zetkniemy się tu z prześladowaniem inności, dowiemy się, jak nie poddawać się, gdy niedomagamy (po napaści), przeżyjemy wraz bohaterką sytuację z pozoru bez wyjścia. Zobaczymy, jak dobry przyjaciel potrafi uleczyć przeszłą bolesną traumę, przekonamy się, że ofiara traumatycznego przeżycia może stać się bohaterką dla innej ofiary, a także, że zbytnie przekonanie o swojej nadzwyczajności niekiedy może być niebezpieczne. Ponadto autorka pokazuje chciwość i bezduszność współczesnego świata (mediów), który w pogoni za niezwykłością pozbawia swe gwiazdy wolności. Ale obraz świata, jaki dostrzegamy na kartkach opowieści Urszuli K. Le Guin nie jest tylko mroczny. Małe Kotolotki na swej drodze oprócz okrutnych i chciwych postaci, czy też bezdusznej techniki napotykają zwykłe "dobre ręce" dobrych ludzi i okazując im zaufanie odnajdują schronienie i bezpieczną przystań.