Izabela Sowa urodziła się za siedmioma lasami, w Jagodowej Stolicy Polski. Zamieszkuje przytulną dziuplę niedaleko Bulwarów Wiślanych. Swój balkon dzieli z kapryśną pnącą różą i dwoma zwariowanymi dachowcami. Choć sowa, od mięsa woli cukrowy groszek. Choć drapieżna, poluje wyłącznie na dobre filmy albo pierwsze poziomki. Choć zalatana, nie lubi wznosić się w powietrze. Woli zanurkować w wodzie. Odrywa się od ziemi tylko po to, by pobujać w obłokach.
Połowa lat osiemdziesiątych. Ania Kropelka mieszka z prababcią, babcią, dziadkiem i kotem Dziurawcem w małym, spokojnym, trochę nudnym miasteczku. Niemal każdy mieszkaniec "bajklandii" marzy o ucieczce za granicę, ale nie wszystkim udaje się to marzenie spełnić. Mama Ani jest jedną z nielicznych osób, które wyjechały. Tylko młoda Kropelkówna nie chce uciekać, gdyż kocha swój rodzinny dom.
Po przeczytaniu "Ucieczki znad rozlewiska", seria "Babie lato" bardzo mnie zainteresowała, więc gdy otwierałam "Zielone jabłuszko" miałam nadzieję nieskomplikowaną i przyjemną lekturę. Nigdy wcześniej nie czytałam żadnej książki pióra Izabeli Sowy, a moja znajoma nieraz polecała mi "Owocową serię", zatem po najnowszą powieść autorki sięgnęłam z ogromną chęcią. Teraz zastanawiam się, czy był to dobry krok, bo choć perypetie Ani są zabawne i miło się o nich czyta, to mam wrażenie, że jednak lepiej było najpierw przeczytać "Smak świeżych malin". "Zielone jabłuszko" w moim odczuciu przeciętna historia, o której szybko się zapomina. Nie mówię, że książka jest zła, lecz czegoś mi w niej zabrakło. A konkretnie- ciekawego zakończenia. Zamykając tę powieść czułam tylko obojętność. Szkoda, że utwór skończył się strasznie nijako, a niektóre wątki nie doczekały się rozwinięcia. Brakowało mi też wyrazistych postaci, bo tak naprawdę poza Anią nie było jakiejś wyróżniającej się osobowości. Głównej bohaterce nie mam nic do zarzucenia, ponieważ to bardzo sympatyczna osóbka, ale wolałabym, aby było więcej barwnych charakterów.
W "Zielonym jabłuszku" występuje tzw. "narracja pamiętnikarska". Wszystkie wydarzenia opisane są z punktu widzenia nastoletniej Ani, więc język powieści jest prosty, czasami potoczny. Szczerze mówiąc, na początku opowieści trochę się pogubiłam, bo młoda Kropelkówna często opowiada swoje życie trochę chaotycznie, jednak z czasem przyzwyczaiłam się do stylu autorki. Nie wiedziałam jednak, co było głównym tematem "Zielonego jabłuszka", bo Ania ciągle przeskakiwała z jednej historii na drugą, zatem ledwie wszystko zakodowałam, a już czytałam nowy epizod z życia głównej bohaterki. Po krótkim przeanalizowaniu treści, myślę że ta powieść to odprężająca lektura, która ma na celu zapewnić tylko rozrywkę i nic więcej. Gdy zobaczyłam opis, spodziewałam się interesującej, oryginalnej książki, której akcja rozgrywa się w komunistycznej Polsce. Co otrzymałam? Problemy nastolatki i kilka żartów, które bez żalu odkładałam na półkę. Może zabrzmiało to tak, jakbym uważała, że utwór jest słaby, ale to nie do końca prawda. "Zielone jabłuszko" to, moim zdaniem, średnia książka. Mimo, że szybko ją przeczytałam, to nie wciągnęła mnie w swój świat. Powieść oczywiście ma swoje zalety, więc moja ocena to słabe 6/10. W najbliższym czasie planuję sięgnąć po "Owocową serię" i mam nadzieję, że kolejne spotkanie z twórczością pani Sowy będzie bardziej udane.