Jakby to powiedzieć… "Ostatnie lata Henryka VIII. Spiski i zdrady na dworze tyrana" Roberta Hutchinsona uznaję za lekturę niezłą, ale nie całkiem zadowalającą.
To jedna z tych książek popularnonaukowych, w których autor za pomocą języka chce wzmocnić swoją tezę. Teza jest prosta: rubaszny król Hal był egotycznym psychopatą, manipulantem i człowiekiem, którego nikt by nie zaprosił na chrzciny.
Takie są zresztą fakty i dokładnie to udowadnia prawie każda historia rządów tego monarchy, którą czytałam i nie sądzę, żeby dodatkowo trzeba było stosować róż i szminkę, żeby cała ta historia wyglądała jeszcze upiorniej.
Zacznijmy od tytułu. Książka nie jest tak naprawdę o spiskach na dworze drugiego z Tudorów, tylko o zwyczajach, obyczajach i życiu codziennym na tymże dworze. Spiski są wspominane, ale trzeba przyznać, co zresztą Hutchinson robi, że większość z nich Henry sam wymyślił, żeby pozbyć się swoich… no właśnie, nie przeciwników, nie rywali, nie oponentów. Po prostu pozbywał się, bo chciał i tyle. Te, które nie są jego wymysłem, są dziełem jego urzędników, którzy walczyli o władzę.
W "Ostatnich latach Henryka VIII" Hutchinson rysuje smutny obraz dworu, który pod warstwą drogocennych tkanin, pachnideł i klejnotów kryje strach przed coraz bardziej nieobliczalnym władcą.
Henry VIII choruje, tyje, jego męskość nie jest już tak ewidentna, więc daje upust słynnemu temperamentowi Tudorów i albo urządza awantury, albo uczty, albo egzekucje.
Autor podkreśla ciągle i wciąż zły stan zdrowia króla i jego rosnącą tuszę, nie szczędząc nam nawet szczegółów królewskich defekacji, co akurat jest IMHO niezwykle ciekawe.
Podoba mi się u Hutchinsona to, że w przeciwieństwie do wielu autorów nie ogranicza się do Eustace Chapuys, ambasadora cesarskiego na dworze Henryka, jako do najlepiej poinformowanego źródła z epoki. W "Ostatnich latach Henryka VIII" mamy i listy, i zapiski sądowe i wyimki z królewskich ksiąg rachunkowych. Wszystko to sprawia, że książka na sporą wartość poznawczą.
Co mnie irytuje, to język i upór, z jakim autor nazywa Henryka VIII "starcem". 46 lat, to może nie jest wiek młodzieńczy, i Renesans inaczej patrzył na kwestie dojrzałości, ale, na Boga, nie przesadzajmy!
Zobaczcie jak Hutchison pisze o portrecie Henryka, który namalowano, kiedy władca miał właśnie 46 lat:
"Teraz artysta maluje go jako żałosnego, monstrualnie otyłego starca. Lata zaniedbań i narażania ciała na rozmaite urazy wycisnęły na nim potworne piętno. Z nalanej, pomarszczonej twarzy łypią małe świnskie oczka. W lewej dłoni król ściska ciężką, bogato ozdobioną laskę, którą musi się teraz podpierać. Jest uosobieniem starczego rozkładu. Patrząc na niego, czuje się niemal w nozdrzach gnilny odór ropy, która wycieka z wrzodów, plamiąc bandaże na opuchniętych nogach"[s.113]
Widzicie o co mi chodzi? Co słowo, to nacechowane semantycznie! I nie jest to jedyny fragment książki, gdzie mamy do czynienia z takim… powiedzmy to delikatnie: podkreśleniem osobistych opinii autora o postaci, którą opisuje.
Hutchinson robi wszystko, żeby czytelnik widział w Henrym VIII obrzydliwego osobnika i paskudnego starca. Muszę przyznać, że bardzo mi to przeszkadzało. Stoję na stanowisku, że w powieści można wszystko, ale w książce popularnonaukowej trzeba jednak trzymać fason.
BTW: obraz, o którym Hutchinson pisze, można zobaczyć na stronach npg.org.uk, wyszukajcie Henry VIII, portret z Montacute House.