No i tak to jest, jak się wejdzie w fabułę od zakrystii, czyli od serialu… Skusiłam się na obejrzenie serialu, w trakcie którego padły znamienne słowa mojego męża, który powieść „Behawiorysta” łyknął jakiś czas temu: „ale to w ogóle nie tak było” – rzekł on i wtedy całe piękno poszło się paść. Rzuciłam się na książkę licząc, że szybko ogarnę różnice. Nic z tego, żeby to ogarnąć trzeba było przeczytać. Takoż i ja uczyniłam. I miałam wrażenie, że oglądałam coś innego niż czytałam, mimo iż główna kanwa fabularna w wielu punktach jest zbieżna.
Gerard Edling, prokurator wyklęty, w prawniczym świecie nazywany Behawiorystą, jest bezkonkurencyjnym specjalistą z kinezyki. Można powiedzieć, że mowa ciała to jego specjalność. Kiedy jego dawna podopieczna, młoda prokurator Beata Drejer zwraca się do niego z prośbą o nieoficjalną pomoc przy makabrycznej sprawie Kompozytora, ten nie waha się ani chwili. Odtąd staje się czynnym uczestnikiem spektaklu nazywanego „Koncertem krwi”. Podąża śladem sprawcy i z premedytacją poddaje się wymyślonej przez niego makabrycznej grze.
To powieść z niesamowitą głębią psychologiczną, której niestety nie udało się ukazać w serialu. Wszystko to, co Remigiusz fachowo, pięknie, wnikliwie i szczegółowo opisał słowami, kompletnie zgubiło się w serialowych obrazach. Niuanse mimiki, drobne gesty, z których każdy ma swoją wymowę, a interpretowane wespół z innymi stanowią pełną, niewerbalną wypowiedź człowieka, dopiero w książce nabrały dla mnie intensywności i zostały odpowiednio przeanalizowane. Nic mi w serialu nie dało zbliżenie kamery na minimalnie drgający kącik ust sprawcy, kiedy nie potrafiłam odczytać i pojąć znaczenia tej mimiki. Tematyka szeroko rozumianej komunikacji niewerbalnej, która w powieści stanowi klucz do poznania motywów i zrozumienia postępowania sprawcy jest dużym atutem fabuły, głównie za sprawą dopracowania tematu. Autor naprawdę zgłębił kwestie kinezyki, przeprowadził analizy i wyciągnął trafne wnioski. Wszedł głęboko w problematykę komunikacji pozawerbalnej, nie skupiając się jedynie na tych najbardziej znanych i kojarzonych przez wszystkich postawach. Bo chyba każdy wie, że ręce zaplecione na piersi świadczą o postawie zamkniętej człowieka, ale już nie każdy ma świadomość, że potarcie kącika oka to sygnał świadczący o niedowierzaniu.
W serialu zgubiła się też wielowątkowość powieści. Fabuła została mocno spłaszczona i uproszczona, co uważam za ogromną stratę merytoryczną. Nie podobały mi też niektóre zmiany personalne książka vs. serial. Przyznaję jednak, że serialowa wersja Beaty Drejer podobała mi się bardziej niż książkowa. Ten jej wiecznie smutny wyraz twarzy (była smutna nawet w czasie snu), zaciśnięte usta i lalkowata uroda idealnie komponowały się z chłodną osobowością. Poza tym finał, jaki przewidział dla niej autor również bardziej podobał mi się w serialu, z uwagi na obecność Edlinga w tym momencie, co z kolei było ładnym podkreśleniem łączącej ich relacji. Również wątek Brygidy i Emila (Emilii), które w powieści wydają się być marginalne, w serialu są opowiedziane zupełnie inaczej i ta wersja bardziej do mnie przemawiała.
Zakończenie powieści niesamowite i niespodziewane, pozostawia mnóstwo miejsca na domysły i snucie własnych teorii.
Konkludując: nie mając świadomości, że to serial „na motywach”, a nie adaptacja wprost, popełniłam ogromny błąd oglądając go przed czytaniem, zrobiłam tak po raz pierwszy i ostatni, czego ogromnie żałuję. Nie zamierzałam odnosić powieści do serialu, ale ponieważ w tej chwili jestem pod jednoczesnym wpływem obu wersji, porównania wydają się być nieuniknione.
Dla tych, którzy jeszcze „Behawiorysty” nie znają (są w ogóle tacy?), zdecydowanie polecam zacząć od powieści, inna kolejność wg mnie znacząco zaburza perspektywę przyswajania fabuły.