Między powieścią historyczną a podręcznikiem/monografią z jakiejś epoki jest duża przestrzeń twórcza. Dan Jones sprawnie wybiera historyczne obrazy, by przyciągnąć czytelnika snutą opowieścią. Czegoś jednak książce „Świt królestw. Jasna historia wieków ciemnych” brakuje, choć jednocześnie stanowi ona świetny relaks i czyta się całość dobrze. To zapewne zależy od potrzeb, oczekiwań, preferowanej formy, itd. Wszystkim się nie dogodzi, a sam uznaję, że lekturą tego solidnego tomu czasu nie zmarnowałem, choć pozostały niedosyty i znaki zapytania.
Ponieważ to moje pierwsze spotkanie z Jonesem, to nie znam jego stylu. Dostrzegam po tym jednym przykładzie, że lubi szerokie perspektywy, nawiązania (nawet do współczesności – bardzo ciekawie wypadł opis migracji w wiekach V-VI przypominający nasze ostatnie dekady; z kolei popularny monastycyzm i powszechne uczestnictwo młodych w ascezie X wieku przypomina autorowi model współczesnych korporacji medialnych angażujących bez reszty użytkowników platform społecznościowych w XXI wieku). Bardzo nieszablonowo historyk rozmył periodyzację (choć wciąż mam z tym problem, o czym niżej) i dość sensownie nakreślił we wstępie sytuację późnego cesarstwa rzymskiego (już od III wieku). Klamra kończąca opowieść – odrodzenie – to wręcz rozbudowana panorama zjawisk, które raczej zostawia się kolejnej epoce (odkrycia geograficzne, druk i reformacja, sztuka i architektura inspirowane starożytnością).
Pozytywnym zaskoczeniem okazała się prosta, choć skuteczna (z punktu widzenia stopnia zaangażowania się czytelnika w treść) technika nieortodoksyjnej chronologii i dzielenia grup tematycznych i epok na kilka segmentów. Dostajemy więc ogólny opis, kluczowe zjawiska z natłokiem nazwisk i dat, przykład konkretnej kapsułki (emblematycznej postaci, kluczowego procesu, ciekawostki, kuriozum, …), szerszą optykę i nawiązania. Przykładowo. Jest opis etosu rycerskiego. Zaczyna go nieco ‘podręcznikowy wstęp’ – źródła, nawiązania, kluczowe fakty. Potem dostajemy opowieść o Cydzie. Jest literackość mitu Artura i Rolanda. Rozdział kończy przywołana nowożytna zdeformowana wersja rycerskości i współczesna medialna, popularna karykatura, włącznie z kiczem. To podstawowy komponent formy, co do którego z jednej strony mam pewne obiekcje, z drugiej – z ciekawością czytało się kolejne historie, zjawiska i detale wybrane z dostępnych podobnych setek miejsc, postaci czy sytuacji. Na szczęście autor nie daje odczuć czytelnikowi, że chce go przekonać do jedynie słusznej własnej selekcji, najlepszej alternatywy i zaprezentowanego rozkładu akcentów. Dobrym zabiegiem było też posiłkowanie się wprost źródłowymi tekstami, które ubarwiają i urealniają historię co do zasady odległą od naszej codzienności.
Nie sposób jednocześnie równomiernie odnieść się do każdego elementu książki i zachować zwięzłość opinii. Więc tylko wyliczę wprost kilka pozytywów. Bardzo inspirujące dla mnie były fragmenty o dziedzictwie i globalnych konsekwencjach inwazji Mongołów dla handlu i przepływu idei, o mieszaniu się kultur. Nie ma w tym oczywiście nic z idealizacji samego faktu najazdów, skoro pisze historyk o Czyngis-chanie:
„O miejscu pochówku wodza wiadomo dziś równie niewiele jak o przyczynie jego śmierci, ponieważ informację na ten temat celowo utrzymywano w tajemnicy. Konie zadeptały grób, aby nie można było go rozpoznać, uczestnicy stypy zostali ponoć wymordowani, podobnie jak ich zabójcy i grabarze. Na tym etapie liczba ludzi, która zginęła w wyniku walki o panowanie nad światem prowadzonej przez Czyngis-chana, była niemożliwa do oszacowania. Kilka pokoleń później Marco Polo stwierdził ponoć, że Czyngis-chan był człowiekiem ‘znanym z prawości, wielkim, mądrym, imponująco elokwentnym i słynnym z odwagi’. To stwierdzenie pomija równie wiele, jak wiele uwzględnia.”
Nie epatując nieludzkimi konsekwencjami ignorowania wartości konkretnego życia, Jones wystarczająco sugestywnie opowiada o inżynieriach społecznych, w których silniejszy z zasady anihilował zwolenników przegranego i niezbyt często korzystał z miłosierdzia. Niemal bez komentarza wartościującego opowiedział o przemożnym wpływie wiary, która organizowała życie od całych kontynentów po wnętrze jednostki ludzkiej. Kościoły uprawiały politykę, dysponując w czasach przed-nowożytnych narzędziami nieodróżnialnymi od świeckich struktur. Wielki święty i Doktor Kościoła Bernard z Clairvaux instruował rycerzy chrystianizujących bałtyckich pogan, by zatwardziałych ‘bezbożników’ po prostu zabijać. Jednocześnie tworzył regułę cystersów, by powrócić do ascetycznego i czystego życia zakonnego z początku reformy kluniackiej. Taka też była pełna sprzeczności (w perspektywie XXI-wiecznej zbudowanej na prawach jednostki) charakterystyka całego średniowiecza. Nie było, nie ma i nie będzie ‘jednobrzmiącego’ odczytania tego okresu.
Głównym zamysłem książki, według autora, miało być pokazanie czasowej zmienności (i podobieństw) mechanizmów władzy rozumianych szeroko. Chodzi o: panowanie polityczne, gospodarcze – nad ludźmi i ich życiem w każdym aspekcie, wpływy mniej formalne (jako ideowe nawiązania, sprawczość osobista), aż po panowanie nad przestrzenią (rozwój umysłowy, uniwersytety, podróże, przepływ myśli). To ambitne cele, z których pozostało mniej, niż autor deklarował we wstępie. Poza tym, nie za wiele, według mnie, zostało z nazwania średniowiecza ‘epoka przejściową’, która jakoś jednoznacznie miałaby się odróżniać. Do tego, trochę zabrakło mi podsumowań, które pokazywałyby ułomności jakiejkolwiek periodyzacji epok (przy znanych zaletach stosowania tego zabiegu). Również deklaracje ‘podróży przez czas i przestrzeń’ wypadły dość przewidywalnie. Świat jest zaprezentowany o tyle, o ile wchodził w interakcje z europejskim systemem. Już zostawiam średniowieczne królestwa afrykańskie jako przemilczane totalnie, ale niemal całkowity brak historii subkontynent indyjskiego, to rzucający się w oczy detal.
Początkowo nieco irytowały mnie liczne tzw. ‘puste wstawki beletrystycznej formy’, w stylu:
„W Antiochii psy wyciem odpowiadały na wycie wilków, nocne ptaki śpiewały pełnymi żałości głosami, a lud nawoływał do spalenia żywcem cesarza Walensa.”
Choć z drugiej strony, taki kwiecisty język bywał pomocny w wizualizacjach i budowaniu ‘ducha epoki’:
„Ich [Hunów] pojawienie się na Wielkiej Równinie Węgierskiej wywołało poruszenie wśród innych plemion barbarzyńskich: Alanów, Wandalów, Swebów oraz Burgundów. Tymi ostatnimi rzymscy autorzy szczególnie pogardzali ze względu na ich nalane twarze i odstręczający obyczaj nakładania na włosy zjełczałego masła.”
Sygnalizuję taki koloryt książki, by innym dać szanse na własne decyzje czytelnicze. To dla mnie ostatecznie ani wada, ani zaleta. Formalne zarzuty mam za to do pewnego skrzywienia i ‘anglocentryzmiu’. Jones, według mnie, zbyt często jako przykłady życia średniowiecznego wybierał Wyspy Brytyjskie (jeśli ważne ludy z północy - to Normanowie, jeśli sukces ekonomiczny - to angielska wełna, jeśli bunty chłopskie – to Jan Wycliff, jeśli przykład finansowego zadłużania i uwikłania władz – to Richard Whittington, jeśli najsłynniejszy rycerz – to Wilhelm Marshal). Późnośredniowieczny proces zyskiwania podmiotowości przez chłopów i zanik pańszczyzny od XIV wieku nie był powszechnym zjawiskiem na całym kontynencie, co mogłaby sugerować narracja milcząca o kontynentalnych trendach, kontrprzykładach i wariacjach prawnych w aspekcie przywiązania do ziemi! Bez dogłębnej wiedzy o średniowieczu, trudno polemizować z wyborami autora. Mam jednak przeczucie (poparte wcześniejszym prześledzeniem pewnych momentów w historii, które przez to nieco lepiej znam), że eksperci mogliby wytoczyć pracy Jonesa sporo zarzutów o uproszczenia, brak obiektywizmu, tendencyjność. Ale wciąż książkę przyswaja się z przyjemnością! Jeśli sylwetka Jana bez Ziemi karleje u Jonesa do słabego, wręcz nieudolnego władcy, to przyjmuję taki pomysł, skoro jakoś autor broni tej hipotezy.
„Świt królestw” to oferta bardziej do młodych czytelników, których nie pociąga historia w wydaniu tuzów mediewistyki, być może już ‘oprószonych patyną’ upływu czasu. Są przypisy, część nawet zaskakująco ciekawych. Na szczęście (dla mnie) pilnuje Jones języka, unikając kolokwializmów, choć stosując barwne wstawki beletryzujące. Chyba jeszcze lżejsza wersja historii średniowiecza straciłaby walor solidnego tekstu, który warto rozważać w planach czytelniczych. Powstała książka niemal dobra, jako subiektywna prezentacja jednego z etapów cywilizacyjnej zmienności.
DOBRE z małym minusem – 7/10