Świetny thriller. Czyta się jednym tchem i nie można się oderwać. Jeśli zaczniecie, to nie odłożycie do ostatniej strony. Tak było ze mną. Muszę zweryfikować swoje dotychczasowe zdanie, że nie przepadam za thrillerami i kryminałami, bo nie lubię się bać. W tym roku w większości czytam właśnie ten gatunek i naprawdę doceniłam jego walory. „Wyspa” jest zdecydowanie w pierwszej trójce moich ulubionych thrillerów.
Już sama okładka jest bardzo intrygująca i działa na wyobraźnię. Dobór kolorystyczny i ascetyczna forma jest takim trochę wstępem do horroru. Gdybym była w księgarni, już z uwagi na tę okładkę, zainteresowałabym się treścią książki. A treść jest mocna, intensywna i działająca na wszystkie zmysły.
Heather to młoda, odrobinę znękana życiem dziewczyna, która poślubia starszego od siebie mężczyznę z dwójką nastolatków w życiowym bagażu. Związek z miłości, owszem, ale pragnienie wygodnego życia miało również wpływ na decyzję o małżeństwie z Tomem.
Podczas wyjazdu na konferencję do Australii, fatalnym zbiegiem okoliczności rodzina trafia na wyspę, o której powiedzenie, że jest nieprzyjazna turystycznie to wielkie niedopowiedzenie. Dochodzi do nieszczęśliwego wypadku i od tego momentu życie całej rodziny wisi na włosku. Na tej wyspie wszystko jest inne. Prawo stanowi klan rodzinny na czele z Matką.
„Wyspa” to opowieść o kobiecej sile i przełamywaniu własnych słabości. W obliczu zagrożenia życia, w człowieku budzą się pierwotne instynkty, które przejmują kontrolę nad emocjami i sumieniem. A w przypadku gdy zagrożone jest życie rodziny, nie ma mowy o litości czy negocjacjach. Heather nie chciała być matką. Sama nadal czuła się dzieckiem, a w ciągu kilku godzin stała się odpowiedzialna za życie swoich pasierbów. Ich relacje dalekie były od idealnych. Dzieci nie akceptowały nowej matki, a młoda żona nie do końca odnajdowała się w takim spadkowym macierzyństwie. Gdy pojawiło się jednak zagrożenie, w tej rodzinie pojawia się więź, o jaką nigdy by siebie nie podejrzewali.
Fabuła książki jest bardzo dobrze przemyślana. Już sam fakt, że akcję umiejscowiono na australijskiej wyspie, wywołuje ciarki. Podejrzewam, że gdyby zapytać przypadkowe osoby, z czym kojarzy się Australia, obok tych o kangurach, często pojawiałyby się skojarzenia z upałem, wielkimi pająkami, ogromnymi wężami i generalnie całym najwredniejszym robactwem. I tak właśnie jest w „Wyspie”. Jest duszno, jest upał. Na szczęście autor nie skupiał się za bardzo na opisach stworzeń, zasugerował jedynie ich obecność.
Czytając ten thriller, czułam ciągłe napięcie emocjonalne. Autor utrzymywał poziom napięcia na wysokim poziomie, nie było to jednak męczące.
Krótkie zdania dopasowane do rytmu serca. Bieg. Unik. Upadek. Pot. Strzał.
Każde zdanie, nawet tak krótkie naładowane było dawką emocji, strachu i ciągłej niepewności. Dzięki stylowi pisania miałam wrażenie, że świat przedstawiony w książce jest moim światem. Ja też byłam na Dutch Island, też się bałam i też nienawidziłam ścigających mnie oprawców.
„Wyspa” pokazuje, jak działa ludzki umysł i do czego zdolne jest ciało pod wpływem adrenaliny. Jak bezwzględnym można być gdy chodzi o ratowanie życia, przede wszystkim tych, na których człowiekowi zależy.
Podobała mi się kreacja bohaterów. Żaden z nich nie był oczywisty. Byli ludzie bezwzględni, byli też tacy, u których pod grubą powłoką brutalności, kryły się jeszcze jakieś pokłady przyzwoitości. Były postacie, które prawie do końca wydawały się idealne, ale czy taki rzeczywiście było?
Podsumowując: to jedna z lepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku i z przyjemnością postawię „Wyspę” na półce książek ulubionych. Zachęcam do przeczytania.
Wystawiam ocenę 9/10.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Agora.