„Słyszę słonia jedzącego owoce maruli (…). (…), wstaję z łóżka i na paluszkach idę po ciemku do umywalni, która ma malutkie okienko tuż pod strzechą. Widzę przez nie tylko wielkie oko – jak wielorybie – mrugające do mnie (…). Staję na starej skrzynce po herbacie, pochylam się do parapetu i spoglądam w oko Ocalonego, oddalonego ode mnie o krok”.
Wiele lat temu, gdy na lekcjach geografii w szkole podstawowej zaznajamialiśmy się z Czarnym Lądem moim marzeniem stało się aby kiedyś zobaczyć na własne oczy Kapsztad, Przylądek Dobrej Nadziei i jeśli się uda, afrykańskie zwierzęta w ich naturalnym środowisku. Pięć lat temu udało mi się odznaczyć wszystkie trzy powyższe punkty. Niewątpliwie najbardziej emocjonującym przeżyciem było safari, gdy chwilę po przekroczeniu granic Parku Krugera zobaczyliśmy Timona i Pumbę:). Niestety, niewielu z nas wie, że gdyby nie, między innymi, tacy ludzie jak Delia i Mark Owens autorzy książki „Oko słonia” raczej trudno byłoby nam podziwiać afrykańskie zwierzęta w ich naturalnym środowisku.
W swojej najnowszej powieści opisują walkę jaką musieli stoczyć z władzami Zambii, z korupcją i z przeświadczeniem ludzi, że tylko zabijanie zwierząt, których ilość w drastyczny sposób maleje, są w stanie zapewnić im źródło białka.
Książka dużej mierze opisuje ich zmagania w zakładaniu obozowisk. Wiązało się to nie tylko z postawieniem jednej chatki w której mogliby spać. To budowa całego kompleksu chat przeznaczonych na biuro, magazyn, chat dla pomocników. Oprócz tego Owensowie osobiście uczestniczyli w budowie pasa startowego, dróg, mostów i wielu innych, których nie będę wymieniała. Ich praca polegała nie tylko na obserwowaniu zwierząt, ich migracji, szczepieniu ale na uświadamianiu wielu społeczności afrykańskich i nauczaniu ich, że te rdzenne zwierzęta należy chronić. Mark oprócz tego, że naukowiec to mechanik samochodowy, samolotowy, no po prostu „złota rączka”. Delia w Afryce również „ nie leżała i pachniała”. Niejednokrotnie musiała zakasać rękawy i pracować ciężej niż niejeden mężczyzna. Za co mogę jej wyrazić jedynie swój podziw i chylić czoła za ich determinacje do tego aby ocalić ginący na ich oczach świat. To dzięki nim i im podobnych, i tej ich katorżniczej pracy ludzie z całego świata mogą przylatywać do Afryki i oglądać te dzikie ale jakże cudowne zwierzęta w ich naturalnym środowisku i zachwycać się nimi. Bo uwierzcie mi jest to niesamowite przeżycie, gdy tuż przed maską samochodu przechodzi wam stado bawołu, w oddali widzicie małpy, które siedzą na drodze i nic sobie z was nie robią a tuż koło drogi żyrafy wyciągają swoje szyje po listki rosnące na drzewie a pod nieco dalszym rodzina słoni chowa się przed gorącym słońcem.
W mojej ocenie pozycja godna polecenia chociażby z uwagi na fakt aby spojrzeć przez pryzmat ludzi pragnących ocalić populację zwierząt i zmienić sposób postrzegania słoni i nie tylko, jako źródła białka i pieniędzy na „tu i teraz”, ale pomóc im zrozumieć fakt, że żywe zwierzęta mogą dostarczyć im większego zysku długofalowego co dla niektórych było trudne do zrozumienia. I nie mam tutaj tylko na myśli prostego „wiejskiego chłopa”, bo ci według mnie szybciej przyswajali ten fakt a ludzi zajmujących znaczące stanowiska, dla których zysk „tu i teraz” był ważniejszy niż przyszłość ludzi zamieszkujących Zambię i okolice Parków Narodowych.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl