Złodziej dłoni recenzja

Pierwsza książka J.T. Ellison, którą przeczytałam. Już dawno kupiłam tę książkę i zalegała mi na półce, jednak przełamałam się i zasięgłam lektury. Przyznam, że czuję się rozczarowana i nie mam pojęcia jakim cudem ta książka znalazła się na amerykańskiej liście bestsellera New York Times'a. Dla mnie jest przeciętna.

W Nashville zostają odnalezione zwłoki młodej kobiety bez dłoni. Przy ciele ofiary znajdowała się dłoń należąca do zamordowanej kobiety z innego stanu. Wkrótce pojawia się więcej ciał i ten sam modus operandi. Zostają pozbawione życia młode, atrakcyjne kobiety w innych stanach, które są okaleczane i przy każdej zostaje odnaleziona dłoń poprzedniej ofiary. Agent FBI John Baldwin prowadzi tą sprawę wraz z policjantką Taylor Jackson. W tym czasem policja również jest zajęta pojawieniem się w Nashville nie tylko seryjnego mordercy, ale także seryjnego gwałciciela. Kto stoi za tymi dwoma sprawami? Czy uda się powstrzymać sprawców?

Książka zapowiadała się z samej fabuły naprawdę ciekawie. Jest mi przykro, zawiodłam się i to bardzo. W powieści Ellison zabrakło mi akcji, przez połowę czytałam zmuszając się, by nie usnąć. Do tego wnerwiała mnie księżniczka-policjantka Taylor Jackson. Głupia baba, za którą wykonał pracę zespół, a ta sobie przepisała zasługi. Pff! Typowe!
Przewidywalna książka autorki nie zrobiła na mnie wrażenia. Bez szału.