To chyba moja pierwsza tak niska ocena, jeśli chodzi o przeczytane książki. Nie przypominam sobie sytuacji, żebym jakiejś książce dała 1 gwiazdkę. Ale czasami trzeba to zrobić. Zwłaszcza, że opis okładkowy bardzo wprowadza w błąd. Ale od początku, przeżyjcie ze mną znów te katusze.
Głównym bohaterem książki jest Piotr - młodzieniec rozpoczynający studia prawnicze. Ni stąd ni zowąd poznaje dziewczynę, Zuzannę. Oczywiście od razu między nimi rozkwita ogromne uczucie, podczas pierwszego spotkania obydwoje spowiadają się ze swoich żyć. Sielankę przerywa szybki atak na Piotra, podczas którego bohater zostaje lekko ranny a niedługo później jego oprawca ląduje nieżywy w rzece.
I tak, jak po macoszemu opisałam "fabułę", tak po macoszemu potraktowana była ta książka. Byłam przekonana, że w książce znajdę odrobinę więcej informacji o zbrodni i problemach z nią związanych. Ostatecznie około 90 strony dostałam zdawkową informację pt: "w rzece leżał jakiś trup."- nie żartuję... To ogromne nieporozumienie.
Według mnie to niestety nic nie wnoszące 249 stron, które nijak nie zmuszają mnie do refleksji podczas czytania i po przeczytaniu, nie pozostają w pamięci a pozostawiają po sobie ogromny niesmak, zażenowanie i zdenerwowanie. Te trzy ostatnie pozostają niezwykle silnie zakorzenione, bo ciężko jest wyprzeć ze swojej głowy tak głupie i przesłodzone dialogi, przez które można dostać cukrzycy. Weźmy na przykład zdanie o "Majtasach i staniczku utkanym z całusów i pieszczot". Kto wymyśla takie teksty? Czy w życiu codziennym bylibyśmy w stanie wypowiedzieć do kogoś takie słowa? Że cały dzień będę tkać Ci majtasy i staniczki z pieszczot i całusków? Cukrzenie sobie dosłownie co zdanie, same dialogi tak odrealnione i na siłę poetyckie powiewające przerostem formy nad treścią to coś, czego nie cierpię w książkach. Tu jest tego przesyt, miłość i cukier z lukrem aż wylewają się ze stron, wszystko dzieje się lekko, bohaterowie żyją praktycznie sielankowo (oprócz gdzieś wrzuconych zdawkowych informacjach o problemach rodzinnych), każdy jest pomocny i oddaje wszystko bohaterom na tacy - to aż nieprawdopodobne, odrealnione i aż kłujące w oczy.
Żeby nie było, że jestem uprzedzona. Zrobiłam dwie szybkie ankiety odnośnie słodzenia sobie w dialogach i odnośnie zdania o majtasach i staniczkach z pieszczot. I co się okazuje? Czytelnicy nie lubią, gdy bohaterowie co zdanie spijają sobie z dziubków (a tu tak jest), a dialog uważają za wysoce żenujący. Więc powiedzmy, że jestem usprawiedliwiona, bo nie tylko ja mam o tym takie a nie inne zdanie.
Co do stylu Pana Stanisława - nie czuję tego. To wszystko jest takie jakieś chaotyczne, składnia nie do końca mi odpowiada, coś mi tu w całości nie siada, nie gra. Dodatkowo wprowadzenie potencjalnego czytelnika w błąd opisem książki - ten naprawdę mnie zachęcił! A otrzymałam coś, po co nie sięgnęłabym z własnej woli. Znajduję jednak plus - okładka. Jest tajemnicza, ciekawa i przyciągająca wzrok. I to chyba tyle plusów. Bo ani nie polubiłam bohaterów, ani treść nawet na moment mnie nie zaciekawiła, ani styl jakim posługuje się autor nie sprawił, że książka mogłaby zyskać kolejnego plusa. Życzę Panu Stanisławowi, żeby znaleźli się czytelnicy, którym ta książka przypadnie do gustu.