Jestem dwudziestoczterolatką. Od mojej ostatniej przygody z bajką, minęło już dobrych kilkanaście lat, a o ile pamięć mnie nie myli, była to „Akademia Pana Kleksa”, której nie znoszę do tej pory. Sama czytałam dotąd zgoła inną literaturę, zakładając, że nie jestem odbiorcą tego typu książek. Tylko w momencie, w którym sięgnęłam po „Pobiegane z wiewiórkami” zaczęłam się zastanawiać, do kogo właściwie skierowana jest ta historia i co znaczy słowo „target”.
Ta krótka, licząca zaledwie 123 strony opowieść, traktuje o dziewczynce o imieniu Kinga, której mama bierze udział w krakowskim półmaratonie. Podczas wydarzenia dzieje się dużo niespodziewanego. Mamy do czynienia z mówiącymi ludzkim głosem wiewiórkami, z dziejami księżniczki z pałacu w Żywcu, czy też sprawę zagadkowego ogrodnika. „Tego się nie spodziewałam — żeby wiewiórki potrafiły mówić?! Zaciekawiona podeszłam bliżej. Wiewiórki nagle odskoczyły kilka kroków dalej i znów stanęły na tylnych łapkach, przyglądając się mi.” To, co zauważyłam na samym początku, a co wprawiło mnie w niemałą konsternację, to to, że zasadniczo nie wiem, do której grupy wiekowej skierowana jest historia. Z początku poznajemy perspektywę Kingi, która opowiada nam o przygotowaniach do półmaratonu i udaniu się na miejsce, w którym ma się odbyć. Nie wiemy, w jakim ona jest wieku, choć po sposobie narracji wnioskuję, że mamy do czynienia z dzieckiem uczęszczającym do szkoły podstawowej (na oko klasa 1-3). Jako że jest to bajka, to oczywiście jak najbardziej pasuje mi to do całości. Jednak… Jeżeli odbiorcą książki są dzieci w wieku szkolnym, to dlaczego tłumaczymy im, czym jest półmaraton, podczas gdy znają np. określenie best friends forever, pojawiające się kilkukrotnie w jednym akapicie. Z drugiej strony mamy wiele powtórzeń, które jestem w stanie zrozumieć jeśli chodzi o Kingę, jednak nie jestem w stanie tego zrobić w związku z dialogami osób dorosłych (np. student) oraz narracji pozostałych postaci występujących w książce. Momentami odnosiłam wrażenie, że autorka pogubiła się w przedstawianiu perspektywy bohaterów. W jednej scenie dziewczynka wyraża się jak dziesięciolatka, w innej jak licealistka. Opowiedziana historia również jest nieco chaotyczna. Spotykamy się tu z kilkoma bohaterami, z której każdy z nich ma do opowiedzenia coś innego. Kinga mówi sama za siebie, student historii również, podczas gdy za ogrodnika wypowiada się narrator. Dlaczego? Niestety nie mam pojęcia. Niekonsekwencją w działaniu również odznacza się graficzna strona historii, do której mogłabym się nie przyczepić, jednak w momencie, w którym każdy obrazek wewnątrz odstaje stylem od drugiego, to coś tu jest nie tak. Jedne są kolorowe, drugie czarno-białe, kolejne wyglądają jak namalowane na płótnie, a jeszcze inne jak grafiki komputerowe. Chciałabym zrozumieć ten zabieg, jednak nie jestem w stanie. Naprawdę przykro mi z tego powodu, bo z zewnątrz książka wygląda cudnie i bardzo miło mi się patrzy na tę okładkę. „Zebrał się na odwagę i przekroczył pęknięte mury. Tu już nie było desek na podłodze, jak w poprzedniej części podziemia zamku. Stał na szaroczarnej ziemi. W tym momencie jednak dotarło do Karola, że docierające tu światło wcale nie pochodzi z oświetlonego żarówką pomieszczenia, które pozostawił za sobą.” I choć wiem, że trochę tu ponarzekałam, postarajmy się wejść w buty kilkulatki i spojrzeć na „Pobiegane z wiewiórkami” z perspektywy dziecka. Gdybym cofnęła się kilkanaście lat wstecz, z pewnością nie obchodziłyby mnie te wszystkie aspekty, o których się już wypowiedziałam (oprócz być może oprawy graficznej). Wtedy zajęta byłabym pochłanianiem opowieści o gadających wiewiórkach, szukając rozwiązania zagadki czy też martwiąc się o to, co się dalej będzie dziać ze wszystkimi bohaterami — i tymi dobrymi i tymi złymi. I choć dużo rzeczy mi w niej nie odpowiadało oraz co prawda utwierdziło mnie w przekonaniu, że literatura skierowana do młodszego odbiory jest nie dla mnie, to nie można jej odmówić tego, że przekazuje dobre wzorce. Traktuje o poszanowaniu natury, o pozytywnych aspektach uprawiania sportu oraz tego, jak ważna jest rodzina. Jednak podczas czytania nie byłam w stanie spojrzeć na nią tak, jakbym się przeniosła w czasie, ponieważ przyzwyczajona do innego typu powieści zwracałam głównie uwagę na to, co w niej niestety nie gra. Myślę, że jako bajka będzie fajna i miła dla osób, do których w zamyśle została skierowana. Całość nie wypada źle, lecz według mnie została niedopracowana lub po prostu za szybko wydana. Ciekawa natomiast jestem, czy autorka chciałaby napisać coś dla nieco starszych odbiorców, jak np. powieść obyczajową, czy też kryminał. Myślę, że po takie gatunki prędzej bym sięgnęła.