Wyobraźcie sobie wielki gmach, stary opuszczony budynek w wiktoriańskim stylu, ogromne domiszcze z powybijanymi szybami, wiatrem hulającym po opustoszałych pokojach i spowitym tajemniczą, pełną grozy atmosferą, która przenika was do szpiku kości. Wyobraźcie sobie, że przemierzacie te pokoje i widzicie postacie w smętnych, brązowych uniformach, z wydatnymi brzuchami, smutne, ponure, o pustym wzroku, jak stoją przy wielkich baliach, maglownicach i patrzą przez was zamglonym, pełnym cierpienia wzrokiem. Kiedyś w tym domu mieszkały dziewczęta, kobiety, dzieci i zakonnice. Tylko, że ten budynek nie był domem dla żadnej z nich, no chyba że tylko dla zakonnic, bo dla tych dziewcząt, dla tych kobiet było to mjesce tortur, miejsce pełne bólu, cierpienia, głodu, chłodu oraz wyczerpującej, przekraczającej siły ciężarnych kobiet fizycznej pracy. Było to miejsce, w którym rozbrzmiewały okrzyki bólu, płacz pozostawionych samych sobie niemowląt, cichutkie zawodzenie dzieci, na których przeprowadzano eksperymenty medyczne.
"Dziewczyna z listu" nie jest może wielce porywającą powieścią, taką na 10 gwazdek, jednak została napisana całkiem przyzwoicie, nie nudzi czytelnika, chociaż to o czym czytamy nie jest niczym nowym. Tematyka ta została już poruszona w wielu innych powieściach. Do tej pory szokuje mnie i zadziwia, jest to dla mnie nie do pojęcia, jak można być tak podłym wobec drugiego człowieka, jak można z zimną krwią wydzierać dziecko z ramion matki i handlować nim jakby to była para butów. Opuszczone przez wszystkich, samotne, załamane, w beznadziejnej sytuacji młode dziewczęta/kobiety, trafiały do miejsc takich jak St Margaret's, gdzie ich życie nieodwracalnie się zmieniało, gdzie doświadczały piekła na ziemi zmiast troskliwej opieki i pomocy. Nasza bohaterka, Ivy, była jedną z takich dziewcząt. Zakochała się w nieodpowiednim chłopaku, który nie miał najmniejszego zamiaru zaopiekować się nią i ich dzieckiem. Odtrącona przez najbliższych została wysłana do domu samotnej matki, do St Margaret's. Trafiła do piekła na ziemi...
Całą historię poznajemy za pomocą listów jakie pisała Ivy, do swojego kochanka, ojca jej dziecka z rozpaczliwymi prośbami o pomoc, o wyrwanie jej i ich dziecka z tego piekła. Poznajemy ją również z perspektywy innej bohaterki, Kitty, która jako dziewczynka mieszkała w pobliżu domu samotnej matki, oraz Sam, której dziennikarska żyłka nie pozwala pozostawić samej sobie tej pełnej rozpaczy korespondencji, jakią znalazła przez przypadek w domu babci. Nie wszystko tak do końca mi się podobało, znalazłam parę minusików ale nie napiszę o nich, żeby nie zepsuć wam radości czytania. Generalnie jest to bardzo przyzwoita powieść, jak już zaczęłam to nie mogłam się oderwać. I chociaż to fikcja literacka, to zostało udowodnione, że w latach 50 - 60 istniały takie "domy samotnych matek" w Irlandii i Wielkiej Brytanii.