Lubię, kiedy w książkach fakty historyczne mieszają się z fikcją literacką a tajemnice i sekrety wiążą się z zagmatwanymi ludzkimi losami i zaginionymi dziełami sztuki. Ostatnio w ręce wpadła mi lektura, która łączyła wszystkie tak cenione przeze mnie wątki.
Po kilkudziesięciu latach Gottfried dowiaduje się, że odziedziczył po ojcu skrytkę bankową. Rodziciel popełnił samobójstwo, gdy Gott miał zaledwie 8 lat, nie był więc zbyt chętny, by skrytkę opłacić i wyciągnąć z depozytu. Ciekawość jednak zwyciężyła. Okazało się, że odziedziczył drewnianą laskę. Po odkręceniu uchwytu wysunął się z niej zrolowany obraz zatytułowany Las w ciszy. Do laski i schowanego w niej płótna dołączony był list. Gott dowiedział się z niego czym, w czasie wojennej zawieruchy zajmowali się jego rodzice. Postanawia spełnić ostatnią wolę ojca i podjąć poszukiwania prawowitego właściciela obrazu. Nie mając zielonego pojęcia, jak się za to zabrać tymczasowo wiesza płótno w prowadzonym przez siebie barze. Okazało się to błędem. Obraz wzbudził zainteresowanie stałych bywalców baru: malarza Maxa oraz marszanda Lucasa. Każdy chce zdobyć obraz dla siebie.
Jakie pobudki nimi kierują?
Kto szantażuje Gotta i grozi śmiercią jego ukochanej?
Akcja dzieje się w Szwajcarii, co stanowi miłą odmianę, albowiem nie miałam jeszcze okazji zapoznać się z tym, co działo się w tym kraju podczas II wojny światowej. Okazało się, że w sumie to samo co wszędzie, mimo iż Szwajcaria uchodziła za kraj neutralny. Zamykanie granic, polityka „das boot ist voll”, brak pomocy dla potrzebujących, marginalizacja społeczności żydowskiej, przymykanie oczu na niegodziwości, których dopuszczali się naziści, było na porządku dziennym. Niemcy korzystając z tajemnicy bankowej, deponowali w szwajcarskich bankach zrabowane pieniądze i dzieła sztuki. Szwajcarzy, mimo iż wiedzieli doskonale, że pieniądze zostały naznaczone ludzką krwią i cierpieniem, nie robili nic, by to wszystko zatrzymać. Jednak kraj był otoczony państwami Osi, więc musiał pójść na wiele ustępstw. Nic w historii nie jest tylko czarne lub tylko białe.
„Zamykanie granic to jak zamykanie oczu, żeby niczego nie widzieć”.
Podobało mi się więc miejsce osadzenia akcji oraz to, że fabuła osnuta była wokół tajemniczego pejzażu, którego prawdopodobnym twórcą był młody Gustav Klimt. Spodobał mi się również sposób poprowadzenia narracji. Historia opowiedziana z perspektywy kilku osób jest bardzo dobrym zabiegiem. Przykuwa uwagę czytelnika, a każda z postaci poprzez swoją relację dodaje kamyczek do ogródka i odsuwa nas od rozwiązania mrocznej zagadki sprzed lat. Akcja toczy się niespiesznie, wątki z II wojny światowej mieszają się z czasami teraźniejszymi, podjęte w przeszłości decyzje doganiają naszych bohaterów i uprzykrzają im życie, narażając na niebezpieczeństwo. Przeszłości nigdy nie da się zapomnieć, a ona zawsze i wszędzie upomni się o sprawiedliwość.
Jedyne co mam do zarzucenia lekturze, to fakt, że nie trzymała mnie w napięciu. Owszem czytało się szybko, przyjemnie i z ciekawością jednak obyło się bez obgryzania paznokci i efektu wow.
Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję Wydawnictwu Arkady.