Przeczytałem niedawno przedziwną książeczkę. Niejednoznaczną formalnie. A może właśnie jednoznacznie uformowaną. Składają się nań opowiadania w których można dostrzec elementy felietonu. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie że esej niejeden zobaczyłem w omawianych tekstach. Teksty, które może i zapomnimy. Lecz o nich nigdy.
To taka książka. Jak ulica po której szedłeś dwadzieścia lat temu. Wiesz, że tam byłeś. Że przyglądałeś się każdemu szczegółowi. A teraz, gdy minęły dwie dekady, czujesz tę ulicę jakby była za mgłą, daleka, a jednak na wyciągnięcie ręki. Po iluś tam latach przypominasz sobie o tej ulicy, i kojarzysz. Zapach, krajobraz, niedaleki powidok. Tak jest ( tak będzie) z tą książeczką. Będziesz wiedział, że ją czytałeś, ale z trudnością będziesz o niej opowiadać. Jakieś fragmenty, strzępki, pecyny. Ale i to dobre. Sprawiedliwe.
Są krótkie, nawet bardzo krótkie. Jak fotografie. Gdy robimy zdjęcie, przeszłość gdzieś odpływa. Przyszłość to fala, która jeszcze nie dopłynęła. Ale one istnieją lub chcą zaistnieć. Bez nich pękłby czas.
Tak jest z tekstami Anny Arno. Autorka ma przed sobą obraz ( zazwyczaj klasyczny) i opowiada o nim. Od czasu do czasu jednak zerka to w lewo, to w prawo. Inaczej mówiąc: opisuje. Jednak nie zapomina o wydarzeniach, które już wydarzyły się, ale i o tym, co ma się zdarzyć.
W ten sposób Autorka buduje opowieść. Jest to bardzo ciekawa metoda organizowania przestrzeni dla słów. To tak się formułuje ciąg wydarzeń. Załóżmy że przypadek namalowany w ramach obrazu zdarzy się w dziesiątej minucie i dwudziestej sekundzie opowiadania. Teraz od naszej inwencji twórczej, od naszego pióra i muzy siedzącej przy klawiaturze komputera, zależeć będzie jak dany temat rozgryziemy.
Anna Arno przepysznie rozwiązuje sytuacje dramy. Po prostu wyobraźnia Autorki działa. Nasza też powinna. Czytając „Ciało” nie odłożymy naszej fantazji na najwyższą półkę. Kiedy przeczytamy jedno zdanie – przywołamy dwa, trzy skojarzenia. Czy już mówiłem że Anna Arno jest z zamiłowania poetką? I chociaż czytamy w „Ciele” prozą, to jednak możemy w niej dostrzec skrzydła liryki. To tak już jest gdy za prozę biorą się poeci.
Od razu, od pierwszych liter każdej opowieści widać że Autorka jest oczytana. To bardzo dobrze służy książce, którą napisała. Nie od dziś wiadomo, że jeśli chcesz opowiedzieć dobrą historię, powinieneś najpierw przeczytać kilkaset książek.
Historie Anny Arno są do odczytania na kilku poziomach. Na tym podstawowym, literalnym. Lecz także na wyższych piętrach. Gdzie widzimy to co ukryte między wersami. Zakryte za obrazami. Tymi, które dały początek opowieści. I tymi, które namalowała sama Autorka.
„Ciało” jest raczej dla koneserów. Kochających klasyczne obrazy, fascynujących się poezją, mających chęć do odbycia podróży. Podróży w nieznany świat tym wszystkim którzy gęsto chodzą po ziemi, są tuzinkowi.
Być może książka Anny Arno nie czaruje okładką. Mała, wąska. Ozdobiona drobnymi zygzakami liter. Szare tło. Nic specjalnego. A jednak.
Jednak warto przeczytać. Dosłownie i w przenośni. Literalnie, ale i między wersami. Zachowując proporcje, ale i z nich wychodząc. Zakładając że jest i go nie ma. Ten świat o którym przed chwilą czytałeś. Rozkładając ręce z zachwytu i składając je do oklasków.
Brawo, pani Aniu. Chcę więcej! Poezji w prozie. Amen, bis!