Wydawnictwo Pauza znajduje się na moim radarze od jakiegoś już czasu. Prawdopodobnie zaczęło się od tego, iż trudno mi dłużej ukrywać przed samym sobą, że jestem sroką okładkową. Czasem wchodzę do księgarni tylko po to by potrzymać w dłoniach te najpiękniej wydane książki, których nawet nie mam czasu ani zamiaru czytać. Cenię ludzi, których misją jest krzewienie czytelnictwa, i to poprzez piękne wydania pozycji znacznie ambitniejszych niż kolejny tom jakiegoś „Gorącego amanta” albo innego „Nieposkromionego admirała”, od których to ciężko uciec przeglądając nowości na naszym książkowym rynku. Mimo faktu, że kibicuję Anicie Musioł już dłuższy czas, to jednak dopiero ostatnio zdarzyło mi się wczytać w propozycję Pauzy. Jestem przekonany, że to dopiero początek, bo choć sam „Dziennik upadku” nie powalił mnie jeszcze na kolana, to jednak dał wiele do myślenia. „Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki, która wciąga, pochłania, wywołuje emocje” – tak określa misję jej właścicielka, a ja właśnie tego oczekuję od dobrej lektury.
Przejdźmy jednak do „Dzienniku upadku”. Choć Michel Laub urodził się w 1973 roku w Brazylii, to jednak nie będzie przesadą stwierdzenie, że żyje w cieniu Auschwitz. Nie istniałby, gdyby jego dziadek umarł w obozie. Ten jednak ocalał, ale to tragiczne doświadczenie odcisnęło piętno na reszcie jego życia. Trudno się temu dziwić. Rozpoczęcie nowego życia w Brazylii nie mogło tego zmienić. Doświadczenie Holocaustu odcisnęło piętno również na jego synu (a ojcu autora książki). W końcu sam Michel Laub, mimo odległości geograficznej i czasowej od tego co działo się w Auschwitz, nie pozostaje wolny od tej traumy. Mimo upływu czterech dekad od wyłączenia pieców krematoryjnych, znajduje w swoim szkolnym plecaku rysunki Hitlera, które młody chłopiec może odebrać jako aprobatę horroru, który złamał wcześniej jego dziadka.
Wydawałoby się, że o Auschwitz wszystko już zostało napisane. Ale ta książka jest inna. Ona toczy się w cieniu tego horroru, a nazwa obozu jest echem, które pobrzmiewa w złamanym życiu trzech pokoleń mężczyzn:
„Dla dziadka rzeczywisty świat oznaczał Auschwitz i jeśli Auschwitz jest największą tragedią XX wieku, co oznacza największą tragedię wszech czasów, gdyż XX wiek jest uważany na najtragiczniejsze ze wszystkich stuleci, wszak nigdy wcześniej tylu ludzi nie zostało zbombardowanych, rozstrzelanych, powieszonych, nabitych na pal, utopionych, zakłutych i rażonych prądem, zanim zostali spaleni albo zakopani żywcem, dwa miliony w Kambodży, dwadzieścia milionów w Związku Radzieckim, siedemdziesiąt milionów w Chinach, setki milionów wliczając inne kraje (…), trupy się kumulują, stos wznosi się aż do nieba, historia powszechna świata, która jest niezwykłym ciągiem masakr, stojących za każdym przemówieniem, każdym gestem, każdym wspomnieniem, i jeśli Auschwitz jest tragedią, która skupia w sobie naturę wszystkich tych innych tragedii, też nie przestaje być swego rodzaju dowodem na bezsensowność doświadczenia ludzkiego we wszystkich czasach i miejscach – wobec którego nic się nie da zrobić, niczego wymyślić, brak możliwości obrania skrótu od drogi, którą dziadek podążał w tych latach, w tym samym okresie, gdy tata urodził się i wyrósł, i też nigdy nie zdołał zmienić tego losu.”
„Dziennik upadku” to książka niedługa, którą można przeczytać w kilka godzin, ale nie należy tego robić. Przynajmniej ja nie byłem w stanie tego zrobić. Potrzebowałem dłuższych przerw od lektury, ale nie dlatego, że jestem aż tak wrażliwy. Nie ukrywam, że w pewnym momencie czytając o okrucieństwach obozowych praktyk moje oczy się zaszkliły, jednak nie myślcie, że to książka która opowiada w głównej mierze o Auschwitz. Ten cień pada na wiele myśli i doświadczeń Michela Lauba, ale „Dziennik upadku” nie skupia się na tej dawnej (już) historii. Autor przeżywa swoje życie, które również jest złamane, i może wygodniej byłoby winić za to Auschwitz, niż swoje własne, błędne decyzje. Robiłem sobie dłuższe przerwy w lekturze tej książki, ponieważ forma jaką przyjął Laub była dla mnie ciężkostrawna. Z jednej strony tekst dzielony jest na niedługie, numerowane akapity, co powinno pomóc czytelnikowi odnaleźć się i podążać za myślą narratora. Z drugiej strony jednak Michel Laub raczy nas wielokrotnie złożonymi zdaniami, w których zdarzało mi się czuć mocno zagubionym. Być może był to celowy zabieg, i nie chcę tego oceniać w kategoriach dobre-niedobre. Uprzedzam jedynie, że jeśli (podobnie jak ja) cenicie sobie pięknie skrojone zdania, pozbawione powtórzeń, to „Dziennik upadku” może być dla was wyzwaniem. Poniżej fragment, by lepiej zobrazować co mam na myśli:
„Łatwiej obwiniać Auschwitz, niż przyjąć do wiadomości to, co się stało z dziadkiem. Łatwiej winić Auschwitz, niż poddać się bolesnemu doświadczeniu, jakie przeprowadziłoby każde dziecko będące na miejscu mojego taty: spojrzeć na dziadka, ale nie jak na ofiarę, ziarnko piasku w obliczu historii – a nie ma nic łatwiejszego, niż poczuć nawet dumę, że jest się tym ziarnkiem, tym, które przeżyło piekło i jest między nami, żeby opowiedzieć, co widziało, jakby tata był dziadkiem i dziadek był Primem Levim, i świadectwo taty i dziadka było jednocześnie świadectwem Prima Leviego – spojrzeć na dziadka nie jak na ofiarę, ale jak na człowieka i męża, i ojca, który powinien być oceniany jak każdy inny człowiek, mąż i ojciec.”
Mimo, że forma narracji nie będzie odpowiadać każdemu, to jednak jest to książka wartościowa i skłaniająca do głębszej refleksji. Tytuł nawiązuje do zdarzenia, które miało miejsce podczas tradycyjnego podrzucania solenizanta w trakcie bar micwy (13 urodziny). Chłopcy postanawiają w ostatniej chwili cofnąć ręce i nie łapać kolegi ze szkoły, który jest gojem. Tło tego wydarzenia jest ciekawe same w sobie – oto w latach 80-tych XX wieku, w Brazylii znajduje się szkoła żydowska, gdzie rasizmu doświadcza chłopiec wyróżniający się swoim nieżydowskim pochodzeniem. Ten głupi żart zmienia życie nie tylko tego, który upada na twardą posadzkę. Okazuje się, że ten jeden moment cofnięcia rąk, wpłynie na przyszłość narratora tej opowieści. Skłania nas to do refleksji, czy i w naszym życiu, czasem jedna, nieprzemyślana decyzja może zaważyć na całej naszej przyszłości. Ile takich zdarzeń wyparłem ze swojej pamięci? Czy ciągną się za mną konsekwencje głupoty sprzed lat? A może właśnie historia Joao i Michela uchroni choćby jednego czytelnika przed niepotrzebnym upadkiem?
Michel Laub w upadku Joao upatruje przyczyny i początku swojego osobistego upadku. W „Dzienniku upadku” można znaleźć ich zresztą więcej. Dla mnie to była przede wszystkim historia na wskroś smutna, pomijając nawet oczywisty ból jaki wiąże się ze wspominaniem Auschwitz. Nie mogę pozbyć się odczucia, że autor jest zagubiony w beznadziei. Ten dziennik, będący momentami bardzo szczerą wiwisekcją własnej duszy, jest jednocześnie próbą znalezienia sensu, przyczyny i powodu tego „co jest”. Michel pisze otwarcie o swoich trzech nieudanych małżeństwach i problemie alkoholowym, który rozpoczął się gdy miał czternaście lat. Czy to cień Auschwitz? Czy trudna relacja z ojcem, u którego zdiagnozowano chorobę Alzheimera? Czy te niefortunne urodziny i późniejsza zmiana szkoły? Czy poznanie tej historii, pełnej nieładnych szczegółów, ma wykonać jakąś pracę w nas, czytelnikach? Zachęcam byście poszukali odpowiedzi na te pytania. Michel Laub zastanawia się w pewnym miejscu:
„Czy komuś zrobiłoby różnicę, gdybym powiedział, że szczegóły tego, o czym tu opowiadam, są prawdą ponad pół wieku po Auschwitz, kiedy nikt nie znosi słuchania o tym, kiedy nawet dla mnie wydaje się przebrzmiałe pisanie czegoś na ten temat. A może te sprawy są ważne tylko dla mnie ze względu na wpływ, jaki wywarły na moich bliskich?”
Jestem przekonany, że ta historia niejednemu „zrobi różnicę”, i oby tego rodzaju proza nigdy nie przebrzmiała. Polecam.
Wbrew pozorom głupi żart na dziecięcym przyjęciu urodzinowym może odmienić czyjś los. Tego dnia solenizant João staje się ofiarą, ale to oprawca opowiada nam, jak potoczyło się dalsze życie obu chłop...
Świetna recenzja. Ja wychowywałam się i żyłam z cieniu obozów pracy w Rosji, dokąd wywieziono moich Dziadków i Mamę z Siostrą. Niestety tak jak wielu, jej siostra nie przeżyła.
Wbrew pozorom głupi żart na dziecięcym przyjęciu urodzinowym może odmienić czyjś los. Tego dnia solenizant João staje się ofiarą, ale to oprawca opowiada nam, jak potoczyło się dalsze życie obu chłop...
Gdzie kupić
Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Pozostałe recenzje @atypowy
Nie ma niczego nowego pod słońcem…
"Niewidzialni mordercy" autorstwa Anny Trojanowskiej to zgrabnie napisana podróż przez różne okresy i rodzaje epidemii, które ukształtowały historię ludzkości. Autorka p...
Jak syberyjskie striptizerki mogą pomóc nam w przemawianiu?
Bardzo zależało mi na tej książce, ponieważ zdarza mi się przemawiać publicznie. Spędziłem z nią sporo czasu i wiem, że poświęcę jej jeszcze wiele godzin w przyszłości. ...