Od chwili, kiedy zaczęłam czytać „Kwiaty na poddaszu” dałam się opętać tej opowieści. Po skończeniu pierwszej części od razu zapisałam się w bibliotece na kolejny tom sagi o rodzinie Dollangangerów. Oczywiście musiałam odczekać swoje w jakże długiej kolejce. Tak to już jest z bestsellerami. Gorączkowo planowałam zbrodnie mającą na celu likwidację wszystkich czytelników, którzy byli przede mną. Myślałam jak zdobyć listę nazwiska z adresami i jak się ich pozbyć, żeby nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Aż wreszcie koleżanka postanowiła skrócić moje męki i wypożyczyła „Płatki na wietrze” z biblioteki w swoim mieście. Od razu ostrzegłam domowników, że nie ma mnie dla nikogo i zatopiłam się w lekturze…
Powieść zaczyna się dokładnie w tym samym miejscu, w którym zakończyła się poprzednia część. Chris, Cathy i Carrie uciekli z miejsca swojej męki i siedzą w pędzącym autobusie zmierzającym na Florydę, gdzie planują zacząć nowe życie. Jednak po drodze umęczona Carrie zaczyna ciężko chorować. Z pomocą przychodzi czarnoskóra Henrietta, która namawia dzieciaki do zakończenia podróży gdzieś w połowie drogi, gdyż najmłodsza siostrzyczka potrzebuje natychmiastowej pomocy medycznej. Okazuje się, że Henny, bo tak każe na siebie mówić, jest gosposią w domu doktora Paula Sheffielda. Lekarz roztacza nad rodzeństwem swoją opiekę, a ponieważ żyje samotnie od śmierci żony i synka, namawia młodych Dollangangerów do pozostania w jego domu. Mężczyzna postanawia nawet uregulować ich sytuację prawną. Opowiada zmyśloną historię o tym, że są oni dziećmi jego tragicznie zmarłych krewnych, po czym występuje do sądu o adopcję. W ten sposób rodzeństwo zyskuje nowy dom i kochającego opiekuna. Doktor Paul wysyła Chrisa do szkoły medycznej, Cathy do szkoły baletowej, a Carrie do prywatnej szkoły dla bogatych dzieci. Wydaje się, że od tej pory ich życie będzie już tylko spokojne i szczęśliwe. Jednak tragiczna przeszłość nie daje o sobie zapomnieć…
„Płatki na wietrze” rozczarowały mnie tak bardzo, że aż trudno to wyrazić słowami. Przez większą część fabuły powtarzane są te same schematy i te same opowieść co w części pierwszej sagi o Dollangangerach. Cathy pielęgnuje w sobie nienawiść do matki i pragnienie zemsty. Staje się to jej obsesją. Niemal w każdym rozdziale płacze i przeklina rodzicielkę. Autorka zupełnie zepsuła portrety głównych bohaterów. Co kilka stron pojawia się opis jaka to Cathy jest olśniewająco piękna. W zasadzie nie poznajemy żadnych pozytywnych cech jej osobowości. Jakby liczyła się tylko uroda. Na próżno szukać też epitetów określających charaktery pozostałej dwójki rodzeństwa. Wszyscy są przede wszystkim ładni i tylko to jest najważniejsze. Poza tym w książce znajdują się liczne opisy scen erotycznych, które zamiast nadawać opowieść zmysłowości powodują jedynie zniesmaczenie. Cathy nie ma pojęcia o miłości. Kusi, uwodzi, mami zakochanych w niej mężczyzn, po czym wykorzystuje ich do swoich planów i porzuca. Oczywiście według autorki każdego z nich prawdziwie kocha. Oni także od razu wpadają w jej pułapkę i są szaleńczo zakochani, ale w zasadzie nie wiadomo dlaczego. Co takiego Cathy może im zaoferować poza swoją urodą i ciałem? Tego pisarka w żaden sposób nie wyjaśnia. Najbardziej dziwi fakt, że Chris przez wszystkie lata pielęgnuje w sobie zakazaną miłość do siostry, a przecież jest taki przystojny, że mógłby mieć każdą kobietę. Postawa doktora Paula także zdumiewa. Dorosły, inteligentny, atrakcyjny, a jakże, mężczyzna daje się omotać psychicznej małolacie i oczywiście kocha ją wiernie i szczerze aż do ostatniego tchnienia. No to jest jakaś kpina!
Po skończonej lekturze miałam ochotę rzucić książką przez pokój. Poczułam się jakby autorka chciała zadrwić z czytelników, a ja, naiwna, dałam się zwyczajnie oszukać. Oczekiwałam wciągającej opowieści o tym, jak wrócić do normalności po niewyobrażalnie ciężkich przeżyciach z dzieciństwa, która będzie przynajmniej tak samo wciągająca jak część pierwsza. A co dostałam? Napisaną słabym językiem, pełną błędów logicznych, marną historyjkę o owładniętej chęcią odwetu wariatce, dla której liczy się tylko uroda i miłość, tyle że w tym przypadku uczucie zastąpione zostaje seksem. Koszmar!
Zdaję sobie sprawę, że chyba trochę przesadzam, a moja opinia może być krzywdząca. Zapewne „Płatki…” zasługują na wyższą ocenę, ale jest to jedyny sposób, w jaki mogę sobie zrekompensować zmarnowany czas oraz głębokie uczucie frustracji i niezadowolenia, jakie towarzyszy mi od kiedy skończyłam czytać. Po kolejne części na pewno nie sięgnę! Chyba, że zwabi mnie do siebie ta przeklęta okładka kolejnego tomu, od której nie można oderwać oczu!