O „Kołysance z Auschwitz” było w 2019 roku bardzo głośno, stała się nawet bestsellerem. Po kolejnej książce bestsellerowego autora spodziewałam się czegoś naprawdę wyjątkowego. I po części otrzymałam to, czego się spodziewałam.
Akcja powieści rozgrywa się w 1942 roku. Jej bohaterami jest dwóch chłopców. Jakob i Moïse Stein przebywają pod opieką starej ciotki, podczas gdy ich rodzice wyruszyli na poszukiwanie bardziej bezpiecznego miejsca do życia dla całej rodziny. Pewnego dnia chłopcy zostają aresztowani przez francuską żandarmerię i umieszczeni w Vélodrome d’Hiver – ogromnej posępnej budowli w pobliżu wieży Eiffla, gdzie przetrzymywane są tysiące francuskich Żydów. Chłopcy, aby się ratować, muszą uciekać. Postanawiają wyruszyć śladem rodziców, a jedyną wskazówką, jaką mają, okazują się być listy wysyłane z południa Francji. Wędrując przez okupowany kraj, chłopcy co chwilę wpadają w jakieś tarapaty. Jednak spotykają po drodze życzliwych ludzi, którzy są gotowi im pomóc, nawet za cenę własnego życia. Jak skończy się ich podróż? Czy ją przetrwają i uda im się odnaleźć rodziców?
Obserwowanie szczęścia innych zawsze sprawia, że świat nagle staje się bardziej sensowny, sprawia, że cierpienie staje się bardziej znośne, żal staje się mniej duszny.
Zacznę od tego, że podobnie jak „Kołysanka z Auschwitz”, książka łapie za serce. Tak bardzo, że lepiej nie podchodzić do lektury bez paczki chusteczek. Nic dziwnego, że jest tak bardzo przejmująca, skoro opisuje wojnę z punktu widzenia dziecka. A właściwie dzieci, których dzieciństwo powinno wyglądać przecież zupełnie inaczej. Jakob i Moïse zostali z ciotką, bez rodziców, którzy wyruszyli na poszukiwanie lepszego miejsca. I chociaż rozumiem to, albo przynajmniej staram się zrozumieć, niezmiennie wkurzam się na fakt, że rodzice zostawili dzieci same. Nie potrafię sobie wyobrazić, że sama postąpiłabym podobnie, a tym bardziej w takiej sytuacji. Dla mnie to była ucieczka i chociaż chcę myśleć inaczej, nie potrafię. To, co spotykało tych młodych ludzi, kiedy próbowali podążać śladem rodziców, mając niewiele wskazówek, porusza do głębi i pokazuje, że jednak dobrzy ludzie istnieją i jest ich sporo. Chętnych do pomocy, serdecznych, narażających swoje życie dla zupełnie obcych dzieci.
Niewinność traci się tylko raz, jak gdyby nagle człowiekowi otworzyły się oczy na dotąd nieznaną rzeczywistość. Żywe kolory dzieciństwa szarzeją, przemieniając magię fantazji w ciemną aurę prawdy.
Książki o Auschwitz i w ogóle o czasach okupacji staram się sobie dawkować, bo za każdym razem bardzo je przeżywam. Wojna to nie jest temat, o którym czyta się i pisze łatwo. Szczególnie jeśli dotyczy dzieci. Mimo jednak wyjątkowo trudnego tematu, jaki zaprezentował w powieści autor, tę książkę czyta się naprawdę dobrze. Prawdopodobnie dlatego, że styl autora jest przystępny, język lekki i niezwykle barwny. Autor pięknie pisze i to sprawia, że książkę czyta się dość szybko. Przeraża los, jaki jest w stanie zgotować bliźniemu drugi człowiek. Porusza chęć pomocy, jaką mimo trudnych czasów można zaobserwować u innych. Nie u wszystkich, bo można było w powieści dostrzec zgoła inne postawy. Jednak mimo wszystko to, co pokazuje autor, jest bardzo budujące.
Miłość to jedyne, co pozwala istotom ludzkim uniknąć w życiu wiecznego rozczarowania.
Mario Escobar opisał w książce Francję w czasach II wojny światowej. I zrobił to w moim odczuciu bardzo dobrze. Jednak fikcyjna część tej opowieści obejmująca chłopców i ich wędrówkę, wydaje mi się trochę naciągana. Nie wypada przekonująco, a szkoda, bo chłopcy reprezentują przecież prawdziwe dzieci, które w tym okresie zmuszone były do zatroszczenia się same o siebie. Podobnie jak Jakob i Moïse podróżowały po wojennej Europie licząc na czyjąś dobrą wolę. W książce prawda historyczna miesza się z fikcją. I o ile ta pierwsza, potwierdzona zresztą historyczną dokumentacją (na końcu znajdziecie fotografie związane z miejscami opisanymi w książce), wypada świetnie, o tyle ta druga pozostawia niedosyt. Książka jest emocjonalnie wspaniała, wyciska łzy, porusza najczulsze struny w duszy czytelnika. Pełna cierpienia i bólu, ale też przywracająca wiarę w drugiego człowieka i dająca nadzieję. Przepełniona mądrościami, które warto wziąć sobie do serca, szczególnie w obecnych czasach, kiedy niezbyt doceniamy to, co mamy. Każe się na chwilę zatrzymać i zastanowić, czy to, za czym gonimy, naprawdę ma aż taką wartość, jak nam się wydaje. Książka jest ważna, tak samo jak wiele innych opisujących ten najbardziej okrutny czas w dziejach ludzkości. Nawet jeśli nie jest idealna, nie pozwala zapomnieć. A to już jest jej ogromny plus.
Kiedy jesteś młody, marzysz o tym, aby uczynić świat lepszym miejscem, obalając niesprawiedliwość i nierówność, ale z czasem godzisz się na przetrwanie.
„Dzieci żółtej gwiazdy” to książka trudna, zarówno emocjonalnie, jak i pod względem fabularnym. A mimo to czyta się ją szybko i dość płynnie. Nie jestem zawiedziona lekturą, ale też nie jestem aż tak zachwycona, jak byłam po przeczytaniu „Kołysanki z Auschwitz”. Na tle pierwszej powieści ta wypada trochę blado, jednak ładunek emocjonalny, jaki za sobą niesie, jest nie do przecenienia. Polecam!
Recenzja pochodzi z bloga:
https://maitiribooks.wordpress.com/2020/08/11/dzieci-zoltej-gwiazdy-mario-escobar/