Bractwem Bang Bang nazywano czterech młodych fotoreporterów wojennych – Grega Marinovicha, João Silva, Kena Oosterbroeka i Kevina Cartera. Oosterbroek i Carter już nie żyją. Pozostała dwójka postanowiła podzielić się ze światem swoją prywatną, traumatyczną historią, a nie tylko tą znaną ze zdjęć. Tym samym książka, którą trzymam w rękach jest swego rodzaju terapią, rozliczeniem się z przeszłością, próbą wyjaśnienia jak było naprawdę. Przedmowę do polskiego wydania napisał sam Wojciech Jagielski, kolega po fachu bohateró w tej wyjątkowej publikacji. Dodatkowym atutem książki są wklejki z fotografiami, więc czytelnik może połączyć treść ze zdjęciami, o których aktualnie mowa. Co prawda lepiej byłoby, gdyby fotografie wkomponowane były w tekst, ale cieszy mnie fakt, że w ogóle zostały one opublikowane.
„Bractwo Bang Bang” to opowieść o męskiej przyjaźni, rywalizacji i ogromnej odwadze czwórki młodych chłopaków z aparatami fotograficznymi. Ale to także przejmująca historia południowoafrykańskiego Johannesburga ogarniętego wojną domową. Cztery lata walki o wolność (1990 - 1994) i ich konsekwencje zostały udokumentowane przez fotoreporterów, którzy bez wahania pojawiali się w centrum niebezpiecznych wydarzeń, aby zrobić jak najlepsze zdjęcie. Ich fotografie obiegły kulę ziemską, widniały na okładach wszystkich najpoważniejszych czasopism świata, a tym samym przysporzyły autorom chwały i popularności. Ale okazuje się, że codzienne bycie świadkiem nieszczęść innych ludzi ma swoją cenę. Nie da się patrzeć na rozlew krwi, a po powrocie do domu zostawić wszystko na progu i wieść normalne i spokojne życie rodzinne. Nietsche twierdzi, że „Kiedy patrzysz w otchłań, ona także patrzy w ciebie”. Coś w tym musi być, bo bohaterom przedstawionej opowieści nie udało się odnaleźć szczęścia. Oosterbroek został zabity w czasie pracy, Carter nie wytrzymał psychicznie i popełnił samobójstwo. Marinovich i Silva ocaleli, choć fakt ten zakrawa na cud. Fotoreporterzy oskarżani o brak uczuć i bezczynność, przeszli przez piekło, gdy opinia publiczna odwróciła się przeciwko nim. Musieli walczyć nie tylko z atakami ze strony ludzi, ale przede wszystkim z własnymi demonami i wyrzutami sumienia. Bo jak żyć, kiedy w uszach wciąż słychać krzyk katowanych ofiar, kiedy z każdym zamknięciem powiek przed oczami stają zmasakrowane ciała ludzkie? Kiedy do świadomości dociera, że w wielu przypadkach profesjonalizm wziął górę nad człowieczeństwem i zamiast ratować małą dziewczynkę czekało się w napięciu, aż sęp stojący za nią rozłoży skrzydła? I co z tego, że fotografia zdobyła Pulitzera, skoro ty czujesz się jak ostatnia szumowina. Jak znaleźć odpowiedź na pytanie gdzie kończy się praca, a zaczyna moralny obowiązek ratowania drugiego człowieka?
„Bractwo Bang Bang” to mocna, wstrząsająca proza, która serwuje czytelnikowi mnóstwo emocji, ale nie tylko tych bolesnych, bo w historii opowiadanej przez Marinovicha nie brakuje humorystycznych akcentów. Gdyby choć na moment zapomnieć, że całość opisanych wydarzeń to nic innego, jak najprawdziwsza prawda, to książkę można by uznać za świetną powieść sensacyjną, której najmocniejszą stroną jest wartka akcja i sympatyczni bohaterowie. Dla wszystkich fanów literatury faktu jest to pozycja obowiązkowa. Gorąco polecam! Warto!