„Jak się ma przy sobie kogoś dobrego, to zupełnie się go nie docenia. Człowiek chciałby więcej i więcej. Czy to się kiedyś kończy? Ewelinko, ty masz już wszystko, czy ty też chcesz więcej?”*
Drogie panie, coś w waszym życiu się zmieniło i to najwidoczniej na lepsze, ale to od was samych zależy czy to co nadeszło zostanie na zawsze. Musicie tego naprawdę chcieć, starać się i nie poddawać gdy coś nie wyjdzie. Trzeba walczyć i nie spoczywać na laurach, musicie uwierzyć w siebie, w to, że należy się wam od życia dużo więcej niż ktoś czy nawet wy same myślicie…
Pamiętacie Julię, która rozwiodła się z mężem i nie chciała z nikim się wiązać przez najbliższy czas? Była też Marta - matka i żona z kilkoma kilogramami nadwagi. Michalina, która chciała uszczęśliwić swojego Misia, a koniec końców uszczęśliwiła siebie. Na pewno nie zapomnieliście Jadwigi, kobiety po pięćdziesiątce, którą zdradzał mąż. Wszystkie cztery kobiety poznały się w Szkole żon, która miała im uświadomić, że w swoim życiu mogą oczekiwać czegoś więcej niż dotychczas. Czy tak się stało? Na to pytanie odpowiedz znajdziemy w „Pensjonacie marzeń”, kontynuacji losów bohaterek.
„Szkoła żon” bardzo mi się podobała i sprawiła, że na nowo spojrzałam na kilka spraw. Wywołała we mnie masę emocji i chaos w głowie, którego przez długi czas nie byłam w stanie uporządkować. Oczywiście wszystko to było pozytywne, dlatego też z wielką radością przyjęłam informację o kontynuacji serii. Uzbroiłam się w cierpliwość (no powiedzmy) i czekałam. Czy było warto?
Każdy kto zna powieści Magdaleny Witkiewicz wie jak ona pisze. Wie, że książki są pełne emocji, ukrytych przekazów, których nie sposób nie wyłapać, akcji, napięcia, zwykłego życia. I ja takie coś lubię, polska powieściopisarka posiada niebywały talent do tego by prostymi, krótkimi, ale nacechowanymi tym wszystkim co wymienione powyżej, zdaniami trafić do serca czytelnika i wywoływać nie małą burzę uczuć. Z „Pensjonatem marzeń” nie jest inaczej. Mimo, że jest kilku głównych bohaterów wszystko jest uporządkowane i logiczne. Wydarzenia następują po sobie po kolei i szybko, dlatego też nie ma mowy o znużeniu czy liczeniu ile stron do końca. Fabuła powieści jest przemyślana i dopracowana, losy bohaterek splatają się ze sobą i łączą w spójną całość. Plusem jest, że autorka nie poszła na łatwiznę i nie stworzyła „i żyli długo i szczęśliwie” tylko, tak jak w realnym życiu, były dni dobre i złe. I ten kto uważnie będzie czytał zrozumie jej przekaz, że trzeba walczyć o swoje szczęście oraz cieszyć się tym, że po burzy zawsze wychodzi słońce.
Bardzo byłam ciekawa jak potoczą się dalsze losy bohaterek ze „Szkoły żon” i zobaczenia czy coś się zmieniło w ich życiu. Ponowne spotkanie z Jadwigą, Marą, Misią oraz Julką to jak zobaczenie się z dawno nie widzianymi przyjaciółkami, których los bardzo mnie obchodzi. U niektórych od razu widać zmiany jakie w nich zaszły, choć one same może początkowo ich nie dostrzegają lub muszą do nich dojrzeć, a u innych potrzeba czasu, prób, zastanowienia. Ważne jest jednak to, że coś się zmienia i to na lepsze. Oprócz tych dobrze znanych już bohaterów pojawiają się nowi. Nowe kobiety i ich historie, które poznajemy bądź poznamy w kolejnym tomie jeśli powstanie. Magdalena Witkiewicz tworzy bardzo realne postacie przez co ma się wrażenie, że one gdzieś tam istnieją. Każda z nich ma wady i zalety, popełnia błędy i się na nich uczy, poznaje życie oraz samego siebie.
Cóż mogę rzec? „Pasjonat marzeń” pochłonął mnie bez reszty. Mniej więcej wiedziałam czego mogę się spodziewać po prozie Magdy, ale i tak, z resztą nie po raz pierwszy, mnie zaskoczyła - pozytywnie. Już od pierwszych stron dałam się wciągnąć w wir wydarzeń i ani mi w głowie było przerwać przed przeczytaniem ostatniej kropki. Czego wynikiem było położenie się spać o trzeciej nad ranem i jeszcze dwugodzinne powracanie do tego co się w powieści działo i przeżywanie jej od nowa. Bo szczerze powiedzieć muszę, że jestem zachwycona i oczarowana. Książka bawi, wzrusza, daje nadzieję, przypomina o tym co zostaje zapomniane, a tak naprawdę jest bardzo ważne. Mogłabym nawet rzec, że po jej przeczytaniu można dostać potężnej dawki motywacji by zmienić coś w swoim życiu, bardziej w siebie uwierzyć. Te kilka godzin, które poświęciłam na zapoznanie się z najnowszą publikacją autorki było pełne śmiechu, łez wzruszenia oraz żalu, przemyśleń, zauważenia tego co tak naprawdę jest ważne. Okazały się być bardzo mile spędzone i na długo zapadną mi w pamięć. Z pewnych powodów książka jest mi bardzo bliska i stanie się jedną z tych najważniejszych.
Zarówno tę jak i poprzednią część polecam matce, żonie, kochance, wdowie. Kobiecie przed dwudziestką, jak i po, pani w wieku średnim również. Bo to powieści dla kobiety w każdym wieku i nie zależnie od tego kim obecnie są. Drogi tom jest napisany lekko oraz z polotem, nie brak w niej humoru, szczypty ironii oraz zwykłej prozy życia. Z mojej strony, kolejny raz, wielkie brawa dla autorki. Oto moja kolejna perełka roku!
*cytat pochodzi z książki
http://zapatrzonawksiazki.blogspot.com/2014/01/o-kobietach-dla-kobiet-i-nie-tylko.html