Opowieści o rzezi wołyńskiej słyszałam już w dzieciństwie, z komentarzem, nie mów w szkole. Rodzina ze strony mojej mamy pochodzi z Wołynia, ale udało im się uciec. Więc słyszałam o rżnięciu ludzi piłą, o nadziewaniu dzieci na płoty i wrzucaniu w studnię, o paleniu całych kościołów, o masakrowaniu ludzi. Parę lat temu moja ciocia opowiadała o tym strachu, które przeżywała jako dziecko. Czułam, że tego nie da się zapomnieć.
Relacja pierwsza pod tytułem 'Kainowa zbrodnia' to zapis radiowego reportażu. Słuchałam tego reportażu, pamiętam, w 70 rocznicę mordów wołyńskich i tego drżenia w głosie pani Ireny Gajowczyk opowiadającej o tym, jak na listku kapusty niosła wodę dogorywającej matce, której m.in. ucięto piersi. I właściwie ten pierwszy reportaż oddaje to, co jest główną zawartością tych wszystkich dramatycznych relacji: strach ofiar, bezrozumna agresja agresorów, pastwienie się nad ofiarami, celowe zadawanie im bólu, mordowanie całych rodzin i wiosek. Było to tak bestialskie, że nawet żołnierze niemieccy byli potem przerażeni. Pojawia się gdzieś w środku książki opowiadanie o zakrwawionej izbie, gdzie opłatek był zbryzgany krwią, a wszyscy domownicy porżnięcie na kawałki. Gdzie kończy się rozkaz, a gdzie zaczyna 'inicjatywa oprawców?"
Trauma ludzi trwała przez dziesiątki lat. Do dziś ludzie boją się jechać na Ukrainę. Ja nie jestem w stanie zrozumieć tego pastwienia się nad ludźmi, tego że zadawano im tyle cierpień. Nawet Niemcy zabijali strzałem, nawet Rosjanie w Katyniu - strzałem. Rozrywanie ludzi na kawałki jest przejawem jakiegoś zezwierzęcenia, które porównać można z mordami w Rwandzie.
W rozmowach ocalałych widać żal, że przez tyle lat nie uznano tego za ludobójstwo, że banderowcom stawiane są pomniki, że strona ukraińska pomija temat milczeniem. Jest się czego wstydzić, to prawda, ale takie omijanie tematu nie załatwia sprawy.
Z wielką uwagą wczytywałam się w dokumenty.
Po pierwsze język dokumentów polskich i UPO-wskich. To prawda, odezwa UPA była kierowana do ludzi, a dyrektywy strony polskiej do przełożonych, ale różnica w języku jest DIAMETRALNA. Literacki język dyrektyw generała Roweckiego oraz pełna inwektyw Odezwa Komendanta Głównej UPA z czerwca 1943 roku 'do nardu ukraińskiego', zamieszczona na stronach 183-188. Co tam mamy? Obwinianie Polaków o mordowanie wiosek, nakaz żeby nie wierzyć Polakom, wiele przymiotników typu 'masowo', 'zbrodniczego' itd. Zważywszy na to, że odezwa pisana była już po wielu rzeziach, a przed tą największą 11 lipca, brzmi to oburzająco. Razi przemieszanie stylu oficjalnego z kolokwialnymi określeniami, które nie pasują do stylu oficjalnego, jakim jest odezwa, ale pewnie były zrozumiałe dla adresatów. Jednakże stylistycznie jest to okropne i drażniące. A w dodatku kłamliwe.
Jest jeszcze w książce kilka protokołów z przesłuchań dowódców poszczególnych band UPA. Znamienne, że każdy z nich zeznawał, że w chwili napadu był nieobecny, ale znał wszystkie detale....
W opowieściach ludzi mamy też te, które mówią o zdradach przez najbliższych sąsiadów, ale i o ostrzeganiu Polaków, o tym, że za pomoc groziła taka sama śmierć jak Polakom. Nie wiem czy IPN zrobiło jakieś wyliczenia na ten temat.