„I przypomniała sobie, że Anna przymrużała oczy właśnie wówczas, gdy chodziło o intymne strony życia. Tak jakby przymykała oczy na własne życie, by go całego nie widzieć.”
•
•
Stukot kół oddalających się od złudzeń żyć. Pospieszne kroki w kierunku bliższym i znanym - ku cierpieniu. Spętani konwenansami, narzuconymi na barki wymogami własnej epoki, niedokonani w formie XIX wieku - ludzie, dla których gwiazdy były jedynym łącznikiem z marzeniami, powoli gasnącymi w ich sercach, aż w końcu zasypiającymi na zawsze wraz z tymi, którzy je zrodzili.
- „Gdzie ja jestem? Co ja robię? Po co?” - to zdanie zastygło na ustach Anny Kareniny w momencie, gdy pragnęła jeszcze walczyć z czasem, który ją powołał do istnienia, gdy jeszcze próbowała zmyć z siebie smutek po daremnym objawieniu miłości fatalnej. Niczym mityczna Antygona zasypia pod kołami nadciągającego przeznaczenia z poczuciem, że poświęciła wszystko, by rozkwitnąć w prozie codzienności, by wymknąć się spod czujnego spojrzenia samej siebie i Boga, jedynego Sędziego, który mógł jej jeszcze przebaczyć i oddać świat zdradzony, świat odrzucony na rzecz własnego „ja”. Mrok przesłonił jej wszystko, tak jak wtedy, gdy spotkała się ze nieskrępowanym niczym szczęściem i nagle okazało się, że jest ono jedynie odbiciem fałszywych idei; idei - zemsty na życiu, które miało być piękne i wzniosłe, a jednak chyliło się ku upadkowi objawionemu w hołdzie dla konwenansów i stereotypów. Świat Kareniny nie mógł pomieścić miłości zdradzonej na kartach prozy Tołstoja. Przestrzeń w momencie najbardziej wzniosłym dla tej powieści, wydaje się obleczona kłamstwem i fałszem - nagle fundament epoki romantyzmu, ginie na oczach tej, którą ten czas powołał do czynu, pomimo tego, że przyszło jej istnieć w pozytywistycznej, rosyjskiej rzeczywistości, połączonej z maksymą szkiełka i oka. Karenina kreuje siebie samą na byt transcendentny należący do sfery sacrum, gdyż podobnie jak Wokulski jej obraz jest pełny, bo ludzki - odmienny od „wydrążonych ludzi” jej czasów, przez to staje się tragiczny. Anna żegnając się życiem, kładąc dłonie na kolejowym żwirze, przytulając się do tego, co chciała zatrzymać, a co odebrała sobie sama, w momencie ustąpienia własnemu sercu, niszczy ostatnie złudzenia pozwalające jej wierzyć w to, że miała rację, że nie pomyliła się co do życia. Z tej perspektywy Anna i jej wina stają się mniej jasne, a epigramat biblijny umieszczony na początku powieści: „Mnie pomsta, ja oddam – mówi Pan” nie sugeruje, że Anna jest podsądną, lecz ofiarą. Jej historia jest kształtowana przez dialektykę winy i resentymentu, samobójstwo natomiast jest tego nieuniknioną konkluzją. Podobnie jak w „Lalce” autorstwa Bolesława Prusa musi dojść do konfrontacji z wezwaniem, by mógł nastąpić punkt zwrotny w powieści. Akcja zwalnia w momencie, gdy Karenina oddala się od wszystkich i co najważniejsze wraca do odbijającego się w lustrze dnia, w którym była świadkiem własnej śmierci przeżytej przez obce ciało. Teraz jej dusza wraca, by powtórzyć akt tamtej zimy i nim kurtyna opadnie i aktorzy zejdą ze sceny, jej oczy będą kraść minuty ze światem, który jej nie chciał, a który w końcowym rozrachunku dał jej szczęście, gdyż dzięki temu poświęceniu narodziła się wczesna forma indywidualizmu, zapowiedź dwudziestowiecznego człowieka - przebudzonego przez parowóz dziejów, który krył się pod postacią Anny Kareniny odgrywającej własny koniec pod kołami papierowego świata śpiących ludzi.