Do "Numerów" zachęciły mnie pozytywne recenzje. Wielu blogerów zachwycało się debiutem literackim Rachel Ward, brytyjskiej pisarki, która rozpoczęła swoją karierę zdobywając lokalną nagrodę pisarzy na Festiwalu Frome w Anglii w roku 2006. Otrzymała ją za krótkie opowiadanie, które stało się pierwszym rozdziałem powieści "Numery". Ten fakt zaintrygował mnie dość mocno. Na tyle mocno, że do lektury zasiadłam z dużymi wymaganiami. Jak się okazało - zbyt dużymi. Ale po kolei.
Piętnastoletnia Jem nie najlepiej radzi sobie ze swoim życiem. Jej matka zmarła, gdy dziewczynka miała zaledwie siedem lat. Właśnie wtedy odkryła, co oznaczają numery, które pojawiają się w jej głowie, kiedy patrzy komuś prosto w oczy - to data śmierci tej osoby. Jem zdaje sobie sprawę, że ten dar to w rzeczywistości ogromne przekleństwo. Unika nawiązywania głębszych relacji z innymi ludźmi, gdyż wie, że zawsze będzie skazana na obecność numerów. Jednak pewnego dnia jej ścieżka życiowa niespodziewanie zaczyna krzyżować się ze ścieżką drugiej osoby - ciemnoskórego Pająka, chłopaka wychowywanego przez babcię. A kiedy oboje są świadkami ataku terrorystycznego, ich losy łączą się na dobre.
Po literaturę młodzieżową sięgam wtedy, gdy moją uwagę przyciągnie przynajmniej jedna z trzech rzeczy: opis fabuły, okładka lub pozytywne recenzje innych blogerów. W przypadku książki Rachel Ward wszystkie te wymienione elementy zachęciły mnie do lektury. Wydawało mi się, że pomysł jest oryginalny - żadnych wampirów, wilkołaków i tym podobnych istot. Tym razem numery, a to już jakiś powiew świeżości. I rzeczywiście, fabuła okazała się dość ciekawa, choć muszę przyznać, że momentami odczuwałam lekkie znużenie. Przez wiele stron ciągnęła się ucieczka Jem i Pająka przed policją, a nie działo się prawie nic, oprócz tego, że co parę rozdziałów bohaterowie zmieniali swoją kryjówkę. Niestety, choć powinnam czytać tę książkę z rosnącym napięciem, to tego właśnie zabrakło. Przewracałam kolejne kartki bez większych emocji, czytając kolejne rozdziały bez wypieków na twarzy. Punktem zwrotnym okazało się być zakończenie, które, choć przewidywalne, nieco zachęciło mnie do sięgnięcia po kontynuację losów głównej bohaterki.
Jednakże mankamenty fabularne nie okazały się być największą wadą "Numerów", bowiem tym, co w największym stopniu sprawiło, że moje wrażenia po lekturze są raczej negatywne, był język. Zdaję sobie sprawę, że w tej kwestii można winić przede wszystkim tłumacza, aczkolwiek sądzę, że i oryginał książki nie jest pod tym względem lepszy. Raziły mnie liczne przekleństwa, mnogość slangowych wyrażeń, kolokwializmów i tym podobnych "kwiatków". Być może taki język był celowym zabiegiem, zamysłem autorki, którego ideą było jak najbardziej sugestywne przedstawienie bohaterów z marginesu społecznego, którzy większość swojego życia spędzili na londyńskich ulicach. Jednak, niestety, w moim przypadku nie wpłynęło to korzystnie na ocenę książki. Choć zazwyczaj toleruję w powieściach wulgaryzmy i potoczne wyrażenia, to uważam, że w "Numerach" było ich zdecydowanie za dużo.
Jestem pewna, że osoby, które gustują w literaturze młodzieżowej sięgną po tę książkę bez względu na jej wady, tak więc pozostaje mi jedynie przypomnieć, iż w lutym ukazała się kontynuacja losów Jem i pozostałych bohaterów - "Numery. Chaos". Zainteresowanych odsyłam na stronę internetową Wydawnictwa Wilga.
[Recenzja opublikowana na moim blogu:
www.kraina-literatury.blogspot.com]