Już sam tytuł powieści zdaje się sugerować, że prawd może być wiele, a skoro nie ma prawdy absolutnej, to jak uchwycić jej sedno? Anna Singh właśnie mierzy się z tym zadaniem.
Lubię obszerne lektury, bo wówczas mam wrażenie, że zostając z bohaterami na dłużej, mogę głębiej wniknąć w ich świat. Tym razem świat bohaterów liczył sobie ponad 500 stron zajmujących zdarzeń i na dodatek miałam okazję przenieść się do Pendżabu – krainy w północnych w Indiach (dla mnie rejonu absolutnie egzotycznego).
Z opisu wydawcy dowiadujemy się, że jest to historia dwóch niemal bliźniaczo bliskich sobie chłopców. Łączy ich wspólne sąsiedztwo, łączy szkolna ławka, łączą psoty dzieciństwa i szaleństwa młodości. Łączy nawet miłość do tej samej kobiety. Ale Anna Singh nie skupia się tylko na relacjach między bohaterami, ukazuje także współczesne Indie z ich swoistościami. Poznajemy trudy życia w małej wiosce i w mieście, smakujemy indyjskich potraw, odkrywamy role przypisane kobietom i mężczyznom, zgodnie z zasadą Panu Bogu świeczka i diabłu ogarek kornie celebrujemy zwyczaje religijne, acz potajemnie zabobonem też nie wzgardzimy. Jednym słowem doświadczamy najprawdziwszego życia w Pendżabie od uroków narodzin i ślubów począwszy, a na ciemnych stronach światka przestępczego przesiąkniętego korupcją i narkotykami skończywszy.
„Czwarta prawda” ma wiele atutów, wśród których wymieniłabym choćby chronologię wydarzeń czy sposób ich przedstawienia. Punktem wyjścia jest wymowne w swym znaczeniu Divali – święto świateł, gdzie wśród feerii barw i gwaru emocji ma dojść do kulminacyjnego momentu uroczystości – odpalenia fantastycznych fajerwerków dla uczczenia zwycięstwa dobra nad złem. W tej entuzjastycznej scenerii dochodzi wszakże do jeszcze jednego wydarzenia… piorunującego w skutkach. Zanim jednak otrząśniemy się ze stuporu nim wywołanego, autorka spokojnie (niczym nurt Gangesu w porze suchej) przechodzi do innego wątku, bezdusznie zostawiając czytelnika na pastwę niezaspokojonej ciekawości. Dodam jeszcze, że ten manewr Singh stosuje wielokrotnie z doskonałym skutkiem, a nasza niecierpliwość skwierczy niczym samosa smażona na głębokim oleju (samosa to rodzaj przekąski). A żeby tego było mało, to autorka rozszczepia fabułę na dwie części, które niczym boki trójkąta wraz z rozwojem opowieści stopniowo zbliżają się do siebie, by w finale przeciąć się w jednym punkcie, czyli być znowu w festiwalowym tu i teraz. Jeden bok trójkąta to linia dzieciństwa o posmaku słodkiego anyżu zmieszanego z beztroską wolnością i swawolnymi psikusami. Drugi bok trójkąta stanowi natomiast linia młodości z nutką lekko piekącego kardamonu, a okres młodzieńczy obfituje w awanturniczą brawurę, pułapki życia na krawędzi czy wzbierający testosteron. Dopiero te dwie nitki, oplecione wydarzeniami, uczuciami i tajonymi pragnieniami, rozpatrywane łącznie składają się na pełniejszy obraz.
W powieści autorka wykorzystała swoje zawodowe fascynacje, stworzyła bowiem postaci jak żywe – kipiące pragnieniami, pulsujące marzeniami, którym zalety i wady tylko dodają przymiotu autentyczności. Mamy tu nie tylko panoramiczne portrety psychologiczne głównych bohaterów, lecz także świetnie oddane związki z postaciami drugoplanowymi. Jako psycholog Singh doskonale potrafi dostrzec i pokazać zagrożenia, np. zauroczenie złem czy pułapkę nieproszonych przysług. Bo czyż na prawdę nie składa się wiele warstw? Dodatkowo warstwy te ewoluują, rosną i dojrzewają wraz z bohaterami. Ta plastyczność obrazu wraz ze specyficznym tempem opowieści z pogranicza wyznania czy spowiedzi, z którego przebija zapowiedź przyszłych wydarzeń połączona ze wspomnieniową nostalgią, powoduje, że trudno się od niej oderwać.
Obraz Indii bez wyrafinowanej symboliki czy duchowości nie byłby kompletny. Autorka koncentruje się głównie na sikhizmie, którego podstawowymi ideami są, m.in. równość, braterstwo, a motyw uczciwej pracy i wysokich standardów etycznych należy do kanonu zasad szanującego się sikha. Nie zdradzę zatem wielkiej tajemnicy, jeśli powiem, że akurat te wartości będą miały decydujące znaczenie z punktu widzenia losów bohaterów. Niektórym z nich Singh nadaje wręcz samodzielny i niezależny kształt, jak np. opowieści o osobach trzeciej płci.
W zanadrzu chowam jeszcze sporo pochlebnych słów o książce Anny Singh, kto by jednak w dzisiejszych czasach czytał tak długie recenzje? Powiem Wam tylko, że cztery wcielenia prawdy, które oferuje nam autorka, zaangażują Was cztery razy bardziej w poznanie zakończenia, niż gdyby była tylko jedna prawda.