Hanne Ørstavik głównym aspektem "Miłości" uczyniła wyjątkowo osłabioną więź pomiędzy matką i synem. Nie ma wątpliwości, do kogo należy wina zerwania nici porozumienia i bezwarunkowej miłości. Obie postacie wydają się być celowo przerysowane. Vibeke odbierałam jako nieodpowiedzialną, niedorosłą do roli matki próżną, egoistyczną kobietę. Pustą intelektualnie, łatwowierną, płytką i schematyczną do bólu mimo wskaźników oczytania i obracania się w sferze kultury na co dzień. Jon niestety również niekiedy wypowiadał się schematycznie, lecz jego wyobraźnia i dziecięca naiwność, nadzieja, czasami urokliwa, czasami niebezpieczna dla niego samego, pozostały nietknięte. Oboje poznajemy w przeddzień dziewiątych urodzin Jona podczas bardzo mroźnej, skandynawskiej zimy.
Przyczyną zgryzoty jest osamotnienie. Jego skutki są różne - Vibeke jest spragniona miłości innego mężczyzny, zależy jej na firmowych kontaktach i dobrym wyglądzie. Rzekłabym, że tylko przyjmuje do wiadomości istnienie syna, przejmuje się nim mniej niż książką z biblioteki i nie wysila się na empatię w stosunku do niego. Jon idealizuje w myślach obraz ukochanej mamy piekącej tort, przygotowującej prezent. Wobec tego wychodzi z domu, aby jej nie przeszkadzać. Jednak Vibeke wyrusza do biblioteki i nie zdaje sobie sprawy, że syna również nie będzie w domu. Nie wiemy, czy pamięta o urodzinach syna, czy w jej główce nie znalazło się dla nich miejsce. Gdzie potoczą się ich ścieżki i czy w końcu się spotkają? Okładka zapowiada tragiczny koniec, lecz czy faktycznie dojdzie do jakiejś tragedii? Powieść nie posiada zawrotnych momentów, jej siła tkwi w odczuciach tych dwóch osób, chłodnym dystansie między nimi. Najlepszą zagwozdką fabularną jest otwarte zakończenie.
Ørstavik splotła ze sobą warstwę tekstową jak i symboliczną w prostej i naiwnej historii- czytelnicy, dla których niektóre czynności nie mają sensu, po prostu nie zauważyli metaforycznych odniesień. Nie chcę nikogo obrażać - muszę przyznać, że mi oczy na kilka drobiazgów otworzyła we wstępie do lektury pani Maria Skibińska. Norweska pisarka na nieco poetyckie sformułowania pozwoliła sobie przy marzycielskiej postaci Jona. Przez nie powieść jest tylko nikle ubarwiona optymizmem. Dominuje aura niepokoju, zagrożenia, surowości, wyobcowania i mroźny klimat surowej zimy. Zirytowanie czytelnika postawą Hanne oraz rozdrażnienie lekkomyślnością Jona. Powieść czyta się interesująco ze względu na fakt, iż autorka naprzemiennie opisuje losy Jona i Vibeke - stosuje niespodziewane przejścia. Niektóre są płynne i delikatne, niektóre gwałtowne i mocno zarysowane od akapitu do akapitu, lecz dopasowane analogicznie. To bardzo dobry schemat dla powieści, w której Ørstavik chciała skonfrontować ze sobą dwie tak bliskie, a jednak dalekie postacie i poruszyć problem alienacji, samotności i mijających się pragnień. Bez wątpienia dla tej problematyki sięgnę po inne jej powieści.