Powieść wielowarstwowa. Tak naprawdę mamy tu do czynienie z trzema historiami.
Ale głównie poznajemy Annę, którą zrozumie każda matka i będzie się z nią utożsamiała. Ponieważ Anna też jest matką - i to praktycznie samotną. W dodatku umieszczoną na szkockiej wyspie Colsay, prawie samotnej. Z nieobecnym, arystokratycznym mężem - ekologiem, który musi się realizować w pracy (bada maskonury, kompletnie nieświadomy życia rodzinnego...) - dlatego właśnie tam wylądowali.
Z dwójką chłopców w wieku siedmiu lat i prawie jeszcze niemowlęcym, którzy doprowadzają ją do szaleństwa - szczególnie maluch...
Pozbawiona snu i czasu dla siebie oraz możliwości pracy (jest historykiem i właśnie pisze pracę na temat dzieciństwa w XVIII wieku, a właściwie próbuje), zaczyna pomału świrować, co jest przedstawione z pewną dozą cierpkiego humoru.
Pewnego dnia, podczas próby sadzenia drzewek w ogrodzie rodzinnej posiadłości męża, odkrywa wraz z synem kości niemowlaka.
Zaczyna się śledztwo, które ona sama stara się rozwiązać.
Po swojemu.
Szukając informacji w historii wyspy.
Która miała swoje tajemnice.
Jej narracja przerywana jest przez listy, napisane dwieście lat wcześniej, przez młodą położną, May Moberley, która desperacko próbuje wprowadzić nowoczesną medycynę i higienę porodu do domów podejrzliwych i nieufnych wyspiarek oraz wyeliminować niepokojąco wysoką śmiertelność noworodków na tej wyspie (85 % w ciągu pierwszych czternastu dni życia).
Trzecia historia, wpleciona w życie Anny, dotyczy rodziny turystów, którzy, w odpowiedzi na agroturystyczne ogłoszenie męża Anny, przyjeżdżają na wyspę wraz z prawie dorosłą, anorektyczną i zbuntowaną córką. Ich relacje dalekie są od doskonałości...
Polecam, pełna emocji i dość wymagająca lektura o życiu rodzinnym, o postawach wobec dzieci, o obciążeniach związanych z opieką nad dziećmi i jej skutkach, nie tylko dla małżeństwa. Doskonała obserwacja surowej rzeczywistości, pozbawionej cukierkowatej, reklamowej słodyczy życia rodzinnego, przeplatana historią.