„Demony Babiej Góry” to czwarta odsłona serii, której bohaterką jest policjantka Baśka Zajda. Irena Małysa tym razem rzuciła swoją bohaterkę daleko od ukochanych gór. Zwyczajny wyjazd nad morze okaże się początkiem niezwykle dramatycznej historii...
Baśka Zajda udaje się wraz ze swoją matką do nadmorskiej miejscowości Marucice. Ma to być miły czas spędzony na leczniczych zabiegach, spacerach i odpoczynku. Baśka chce wyjaśnić sprawę zaliczki, którą wpłaciła za pobyt w pewnym ośrodku. Właścicielka milczy, a miejsce wydaje się opuszczone. Okazuje się, że kobieta zaginęła, a w wiosce miała licznych wrogów. Mimo, że policjantka stara się unikać angażowania w miejscowe sprawy, to nie dane jej będzie spędzić wolnego czasu w spokoju. Czy zaginiona zadarła z bardzo niebezpiecznymi ludźmi? Jaki związek ma ta sprawa z wydarzeniami, które rozegrały się niemal pięćdziesiąt lat wcześniej na terenie miejscowego PGR-u? Zajda będzie musiała zmerzyć się ni tylko z niezwykle skomplikowaną sprawą, ale także z własnymi demonami.
Legendy, ludowe wierzenia, namiętności i śmierć – Irena Małysa stworzyła iście wybuchowy koktajl. Dwie płaszczyzny czasowe, dwie różne historie i kapitalne łączenie wątków. „Demony Babiej Góry” to rasowy kryminał, który wiedzie nas przez pogmatwane ludzkie losy. Każda z tych historii to dramat – dramat człowieka, rodziny, dziecka. Małysa sprawnie kreśli gęstniejącą atmosferę narastającego zła. Posługuje się prostymi trikami, które sprawiają, że trudno jest oderwać się choćby na chwilę od tej książki. Warsztatowo pisarka doskonale tworzy fabułę. Jednakże tym, co wyróżnia ją pośród dziesiątków, jeśli nie setek, autorów parających się gatunkiem jest umiejętność kreślenia wiarygodnych portretów psychologicznych postaci i kreowania swoistego misterium lęku. Jakaż tu jest mroczna aura ! Bardzo częstym zabiegiem jest przeplatywanie wydarzeń aktualnych z wątkiem z przeszłości, ale Małysa zaskoczyła mnie doborem realiów. Osadziła akcję jednej linii czasowej u schyłku lat sześćdziesiątych na terenie PGR-u za bohaterów przyjmując zatrudnionych tam robotników. Nie spotkałam się dotąd, by ktoś eksplorował tę tematykę we współczesnym kryminale. I to jest strzał w dziesiątkę. Imponujące wrażenie robi to jak pisarka przejmująco opisuje pracę w wielkim gospodarstwie socjalistycznej dumy i z dużym realizmem zarysowuje codzienność pracujących tam ludzi. Przybyli z najodleglejszych zakątków kraju, mamieni wizją pracy w postępowych gospodarstwach, często szybko byli brutalnie odzierani ze złudzeń. Wielkie ukłony należą się Irenie Małysie za poruszenie tego tematu i głęboką analizę zagadnienia.
Małysa pisze tak, że każdy szczegół ma znaczenie. Nawet gdy wydaje się, że nie dzieje się coś, co jest szczególnie istotne dla fabuły powieści, autorka sprytnie przemyca wątki, które wzbogacają jej opowieść. Brutalnie obchodzi się ze swoimi bohaterami, rzuca ich w wir bolesnych zdarzeń, a wszystko to sprawia, że można śmiało powiedzieć, jak bardzo życiowa jest ta książka. Baśka Zajda, która sama boryka się z bolesnymi przeżyciami, natrafia na sprawę, która sprowadzi ją do przedsionka piekła. Małysa tworzy postaci złożone i niejednoznaczne. Potrafi wyciągnąć esencję z pozornie nieistotnych zdarzeń. Pisze w sposób bardzo empatyczny, z dużą znajomością ludzkiego umysłu i uczuciowości. W tej opowieści uczucia grają pierwszoplanową rolę. To one są motorem napędowym wydarzeń. Miłość, zawiść, nienawiść i żal. Pełen wachlarz emocji, które sterują poczynaniami ludzkości. Od pięknych i wzniosłych po najpodlejsze. Małysa przenika do głębi, drobiazgowo analizuje emocje. Jest w tej powieści mnóstwo krzywd, niesprawiedliwości i bólu. Autorka nie boi się trudnych zagadnień i bezpardonowo rozprawia się z mentalną zaściankowością. Podoba mi się styl Małysy, jej umiejętność przemycania własnych spostrzeżeń i duża wnikliwość.
„Demony Babiej Góry” to jedna z tych książek, które nie dają łatwo o sobie zapomnieć. Napisana na wysokim poziomie i mrożąca krew w żyłach. Wielowymiarowość tej powieści jest fascynująca. Można zarwać przez nią noc, to pewne, ale jest tak, że ta historia nie odejdzie od nas łatwo. Dotyka najczulszych strun i otwiera rany. Budzi demony. Każdy z nas jakieś ma. A one, gdy się zbudzą, lubią podążać u naszego boku. Jeżeli o jakiejś powieści można powiedzieć, że jest perfekcyjna, to na pewno o tej. Irena Małysa zabiera nas w otchłań zbrodni, obnaża szyderstwo i hipokryzję, ukazuje złożoność ludzkiej natury. Świetnie napisana, wielowątkowa, a przede wszystkim inteligentnie skonstruowana historia. Uczta dla ducha.