Baśnie to rzecz, z której wiele ludzi nigdy nie wyrasta. Zaczytując się w dzieciństwie w swoich ulubionych opowieściach, w późniejszych latach, w starszym wieku z przyjemnością się do nich wraca i z radością dajemy się pochłonąć ich światu. Ciężko mi uznać, czy i ja należę do tych osób, bo choć do baśni z mojego dzieciństwa dawno nie powracałam, to i tak wspominam je z uśmiechem na twarzy, a ulubione książki, które mają dla mnie największe znaczenie, trzymam na półce i ani mi w głowie, żeby się ich w jakiś sposób pozbyć. Jednak po przeczytaniu „Dziewczyny w czerwonej pelerynie” nabrałam nagle ochoty, aby odkurzyć stare książki i na nowo dać się pochłonąć przez ich magiczny świat.
Valerie ma niełatwe życie. Gdy w dzieciństwie stanęła oko w oko z wilkołakiem, całkowicie się zmieniła. Stała się bardziej zamknięta i oddalona, jednak miała przy sobie kochaną siostrę, rodziców, babcię i przyjaciółki, które dotrzymywały jej towarzystwa. Choć wilkołak nieustannie niepokoi wioskę, od wielu lat składane comiesięczne ofiary ze zwierząt są w stanie trzymać go z dala od mieszkańców wioski. Do momentu, aż ten zabija nagle człowieka po raz pierwszy od dłuższego czasu, wybierając na ofiarę Lucie, siostrę Valerie. Dziewczyna musi uporać się nie tylko ze śmiercią kochanego członka rodziny, a także dokonać decyzji, która może całkowicie zmienić jej przyszłość. Henry pragnie ją poślubić, jednak serce Valerie bije dla innego – dla Petera, który jest jej przyjacielem z dzieciństwa. Natomiast wilkołak chce, aby udała się z nim, albo ten zacznie mordować najbliższe jej osoby. Czy Valerie będzie w stanie podjąć decyzję? Jeżeli tak, to jaką?
Historia Czerwonego Kapturka nie jest mi absolutnie obca, na dodatek jest to jedna z najbardziej przeze mnie lubianych baśni. „Dziewczyna w czerwonej pelerynie” to nieco bardziej zbrutalizowana wersja tej historii, w której zamiast wilka pojawia się wilkołak, mordujący mieszkańców wioski, którą zamieszkuje Valerie z rodziną. Gdy przeczytamy książkę, dojdziemy do wniosku, że nie różni się ona aż tak bardzo od znanej wszystkim wersji Czerwonego Kapturka, do tego wciąga i okazuje się być bardzo przyjemną lekturą. Myślę, że ludzie kochający baśń o Czerwonym Kapturku i złym wilku mogliby sięgnąć po tę książkę, aby samodzielnie wyrobić sobie opinię i po prostu poznać coś, co wiąże się z tą historią.
Przyznaję, że dopiero po kilku stronach dałam się porwać tej historii, ale w takim stopniu, że nic nie było w stanie mnie od niej oderwać. „Dziewczynę w czerwonej pelerynie” czytałam w każdym miejscu i w każdej chwili, gdy tylko nadarzyła się taka okazja, aby poznać ciąg dalszy tej powieści. Od samego początku zadawałam sobie pytanie „Kim jest wilkołak?”, jednak w głębi serca przeczuwałam, kto może być tym potworem i przez to odpowiedź na dane pytanie nie była dla mnie zaskoczeniem. Niemniej i tak ciężko mi było w to uwierzyć, gdy prawda wyszła na jaw. Po części poczułam zawód, rozczarowanie, że to akurat tak lubiana przeze mnie postać okazała się być wilkołakiem, z drugiej jednak strony ogarnęła mnie doza satysfakcji, że los ten ominął moich ulubionych bohaterów. Choć może nie do końca?
Postacie w tej książce są doprawdy fantastyczne, w szczególności Valerie, którą polubiłam niemalże od samego początku. Jest to dziewczyna raczej skryta w sobie, która choć ma kilka przyjaciółek, to nie należy do żadnego kółeczka adoracji i jest niemalże całkowitym przeciwieństwem swojej siostry. Z łatwością mogłam się z Valerie pod tym względem utożsamić, a fakt, że cała historia przedstawiana jest z jej punktu widzenia jedynie potęgował moją satysfakcję. W „Dziewczynie…” poznajemy bardzo wielu bohaterów, tych pozytywnych, tych, których nie polubimy i również tych, którzy pod powłoką dobroci kryją w sobie okrucieństwo. Pojawia się ogromna paleta różnobarwnych bohaterów, do których z łatwością można się przywiązać. Choć powieść nie szczyci się dogłębną analizą charakterów i studiowaniem ich osobowości, to moim zdaniem postacie są większym atutem tej książki.
Jeżeli ktoś oczekuje niesamowitych zwrotów akcji to może się srogo zawieść, gdyż powieść ta w owe nie obfituje. Choć ciekawych wydarzeń jest pod dostatkiem, tempo akcji jest raczej równomierne, brak tutaj zapierających dech w piersi momentów, które wbiją czytelnika w fotel. Choć jednak akcja toczy się w niezmiennym dla mnie tempie, nie byłam tym wcale nieusatysfakcjonowana, gdyż bardzo płynnie czytało mi się tę powieść. Przyjemnym dodatkiem do tej książki jest samo wydanie, na które aż miło się patrzy. Grafika wewnątrz książki jest śliczna, ciężko mi było oderwać od niej wzroku. Myślę, że każdy z nas potrzebuje trochę baśni w swoim życiu, dlatego polecam tę książkę wszystkim, którzy chcą doświadczyć nieco magii w swojej codzienności.