Oto chory chłopiec, Jaś (od razu wyjaśnić należy, że ma siedem lat i pół, czyli taki prawie dorosły), którego choróbsko, jak dopadło, tak nie puszcza. Zażywa wszystko to, co lekarz zaleca, a zagląda prawie codziennie, więc nie ma zmiłuj i żadne oszukaństwo nie przejdzie. Ale! Cóż z tego, skoro efektów jak nie było, tak nie ma, gorączka jest, sił brak, a jedyne co jest w tym czasie najlepsze, to fakt, że jest w domu. No ale tak długo? Bez sił i chęci? I to czekanie na poprawę trwałoby bez końca (najlepsi medycy nie wiedzieliby ile), gdyby nie odwiedziny kochanego dziadusia. Bo dziadek to ktoś niezwykły, ale cicho sza, nic nie zdradzę, bo o tym to nawet Jaś nie wie. Niezwykły dziadunio przynosi wnuczkowi zwykły prezent. Tak zwykły, że okropny, bo Paputki. Jak można dać kapcie w prezencie – myśli z żalem Jaś. Porażka straszna. Papcie – okropność okropna. Jednak to co myśli zachowuje dla siebie, by nie ranić staruszka, choć jego mina mówi sama za siebie.
Ale wszystko Jaś darowałby dziadusiowi, gdyby nie to, że zaczął opowiadać bajkę. I to o czym? Nie o rycerzach, nie o podstępnych elfach, a o Książę Opuszczonym i Księżniczce Niechcianej. Romansem pachnie od samego początku. Dziadku – to dla dziewczyn, nie dla mnie… Opowiedz lepiej opowieść o kapeluszu skrzata Bartłomieja, tego co to mieszkał pod krzakiem głogu w dziadkowym ogródku. Ukradł z grządki wielgachną głowę kapusty i próbował wepchnąć ją do swojej małej norki (tak się niby dziadek z nim poznał, ale Jaś wątpił w tak naciąganą historię, czego oczywiście dziaduniowi nie powiedział, bo bajkę lubił okropnie).
Ale wracając do bajdurzenia dziadka. Oto ona, Księżniczka i on, Książę zakochali się w sobie (a nie mówię, że to romansidło… i jak tu wyzdrowieć?, jak?!), więc oni wybudowali dom (w środku lasu, a pomogły im dobre duszki), potem dziwnym trafem pod ich drzwiami zjawił się mały wilczurek o bursztynowych oczach, a chwilę potem zostali rodzicami małego syneczka. Wiele się dzieje w tej opowieści, nieprawdaż? Wilczurek dostał imię - Jantar (przez kolor oczu), chłopca zaś nazwano Lucjusz. Tych dwoje od pierwszego momentu się pokochało. Dbali o siebie, pilnowali się i czuwali nad sobą. Lecz pewnie w tym momencie skończę, choć mogłabym pisać i pisać, ale nie o treść tu chodzi, a o magię tej bajki.
Nie będę zdradzać szczegółów, bo nie mogę. Nie mam prawa odbierać innym przyjemności z odkrywania przygód i Lucka i Jasia i dziadunia. To historia ubranej w piękno słów i rysunków. Ta książka okazuje się być wspaniałą w treści panią lasu, której pilnują dobrochoczy Konstanty, bzionek Tomula, czy ubożęta Maniek i Waniek. Kim są te dziwne stwory? – poczytaj, a będziesz miał okazję sam ich poznać. Co lepsze, zaczniesz podobnych istotek szukać u siebie w ogrodzie, albo w mamy ogródku pełnym kwiatów.
„Zaczarowane paputki…” dopełniają ilustracje Anny Mikuły, która mnie nimi oszołomiła, otumaniła nieco w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Sprawiła, że przy końcu lektury jeszcze raz wróciłam do wcześniejszych stron i tych jakże pełnych szczegółów ilustracji. Ta bajka prócz czytania wymaga też oglądania i to jest w niej najpiękniejsze.
Tekst „Paputków…” łączy się z rysunkami, przenika je by tworzyć spójną jedność, która tylko w takim komponencie jest najpiękniejsza. Budzi się twoja wyobraźnia, zanika horyzont granic. Oto chodzisz po lesie, koło ciebie maszeruje wilczur, a liśćmi nad twoją głową bawi się wiatr. Leśne istotki obserwują cię ze swoich kryjówek. Jesteś bezpieczny, ale i szczęśliwy. Czytasz i czujesz się coraz młodszy, zdrowszy i coraz bardziej pogodny. Czyżby to zasługa opowieści dziadunia? Może, lecz z pewnością to dzięki Alicji Owsianik, która przygotowała dla ciebie herbatkę babuni (w odpowiednich proporcjach) i zaprosiła do paputkowego towarzystwa.
I uwaga, od czasu lektury „Zaczarowanych paputków i złotego drzewa” będziesz pragnąć dostawać kapcie. I to nie tylko pod choinkę.
#agaKUSIczyta