„Współlokatorzy” to książka określona mianem komedii romantycznej. Mimo, że nie jest to gatunek po który sięgam najczęściej to zdecydowałam się na tę pozycję ze względu na wielki szum, który wokół siebie zrobiła, a także dlatego, że ostanio spotykały mnie same zawody czytelnicze. Oceny i recenzje na znanych portalach książkowych pozwalaly mi sądzić, że przynajmniej będę się dobrze bawiła, chociaż nie powinnam oczekiwać czegoś mocno zaskakującego.
W wiekszej części się to sprawdziło, ale też nie do końca.
Najbardziej intrygującym aspektem w tej publikacji jest pomysł na fabułę. Nie będę za dużo zdradzać, a jak ktoś chciałby znać szczegóły może zapoznać się z opisem wydawcy, ale krótko wspomnę o co się wszystko rozchodzi. Mamy dwójkę głównych bohaterów, co ważne oboje są narratorami pierwszoosobowymi, Tiffy i Leona. Ona szuka mieszkania do wynajęcia za małą stawkę, on by trochę przyoszczędzić chce podnająć własne lokum, ale warunek jest taki, że dalej będzie w nim mieszkał. Skutkuje to tym, że zamieszkują razem, ale ze sobą w ogóle się nie spotykają. Ona pracuje w godzinach porannych, on w godzinach nocnych, więc cały układ polega na tym, że mają się mijać i wtedy każde z osobna będzie miało całe miejsce dla siebie.
W obecnych czasach nie wydaje się to sprawa nierealna. Często obce sobie osoby poszukują razem pokojów do wynajecia, by móc jak najbardziej podzielić się opłatami. Sam pomysł dostosowania godzin pracy, a więc mijania się w mieszkaniu też może się dobrze sprawdzać. Najbardziej abstrakcyjne jednak jest spanie w jednym łóżku. Nieważne jak higieniczne i zadbane osoby mieszkają ze sobą, w momencie w którym są dla siebie całkiem obcy raczej nie powinni czuć się komfortowo śpiąc na tym samym posłaniu. Szczególnie, że w tym konretnym mieszkaniu jest dostępna również sofa, a jeśli nie to przecież można kupić też materace. Niemniej cały koncept jest logiczny i dosyć sprawnie wytłumaczony, więc w historię wchodzi się z łatwością.
Ta zaś podzielona jest na dwa główne wątki i jeden mniej wyeksponowany, ale również istotny. Po pierwsze przedstawiona zostaje nam cukierkowa opowieść, rodem jak wyżej wspominałam z komedii romantycznych. Poznawanie się dwóch skrajnie odmiennych osób, wspólne dzielenie się problemami czy drobne przysługi i rodzące się niewinne uczucie. Naprzeciwlegle zostaje poruszony temat bardzo ważny i mocno angażujący, a mianowicie zakres manipulacji w toksycznym związku partnerskim. Porównałabym ten stan do syndromu sztokholmskiego, bo chociaż nie było to porwanie to osobę znęcającą można uznać za oprawcę, a osobę uległą porównać do ofiary. Niestety w moim odczuciu temat nie został wyczerpany, a też koniec konców był zbyt błaho potraktowany. Jest to duże zastrzeżenie do „Współlokatorów”, ponieważ cała historia nabrałaby większej wyrazistości i głębi, ale też mogła być ostrzeżeniem i wsparciem dla osób zmagających się z podobnymi problemami.
Te pewne niedoskonałości złożyłabym na karb tego, ze dla Beth O'Leary jest to debiut literacki. I trzeba przyznać, że marketingowo udał się znakomicie. Książka zdobyła dużą popularność i również w Polsce można ją było zobaczyć na wystawach w każdej popularnej księgarni.
Nie można pisarce nie oddać, że lekturę czyta się bardzo płynnie i szybko. Autorka nie bawiła się w długie opisy, skupiała się wręcz na przyspieszaniu akcji i na uczuciach dwójki bohaterów. Większości informacji o postaciach dowiadujemy się bowiem z dialogów i rozmów między nimi samymi. Pomaga też oczywiście skupienie się w każdym rozdziale na którymś z nich i przedstawienie ich perspektywy. Mnie najbardziej podobała się relacja, która tworzyła się pomiędzy tą dwójką, ale także jakie zmiany poprzez właśnie tę relację w nich zachodziły.
Przechodząc do meritum, mnie ta powieść poniekąd kojarzy się z komedią „Mężczyzna, który zapomniał o swojej żonie” Johna O'Farrella. Mimo całkowicie odmiennej tematyki są one podobne ze względu na lekkość poprowadzenia historii i narracji. Jednak największym minusem „Współlokatorów” jest dosłowne wpisanie się w konwencję komedii romantycznej i mało złożone podejście do tematów istotnych. Pomimo tego, uważam że jest to świetna rozrywka na okres letnio-wakacyjny, można zabrać ją na spacer do parku, na plażę czy na działkę bo czyta się ją niemal błyskawicznie. Nie jest to lektura wymagająca dużego skupienia i nakładu emocjonalnego, dla osób szukających historii romantycznej, ale z pazurem też się nie sprawdzi.