Evie zostaje wysłana przez ojca do Wyldcliffe Abbey, elitarnej szkoły z internatem dla dziewcząt. Babcia, która się nią opiekowała, zachorowała i dziewczyną nie ma kto się zająć. Staje się jedną z nielicznych w szkole stypendystek, które zostają zmuszane do sprzątania naczyń po jedzeniu i wzorowego zachowywania się. Jednak Evie to jakoś nie wychodzi i cały czas pakuje się w kłopoty. Nocami spotyka się z tajemniczym Sebastianem, a za dnia sprzecza się z wrednymi koleżankami. Coraz częściej przytrafiają jej się dziwne rzeczy – miewa wizje, w których widzi dziewczynę bardzo podobną do siebie, ale przybywającą jakby z przeszłości. Czyżby nieznajoma chciała jej coś przekazać?
Sięgając po tę książkę nie spodziewałam się ambitnej lektury. Byłam niemalże pewna, że „Nieśmiertelny” nie wniesie nic do mojego życia. Czasem lubię się pomęczyć z takimi gniotami, żeby bardziej doceniać inne książki. Wzięłam ją po to, aby zobaczyć, co jeszcze nawymyślają autorzy dla pieniędzy i sławy. Jak widać, pomysły im się nie kończą…
Po pierwsze, fabuła. Nie do końca dopracowana. Niektóre wydarzenia nie miały sensu i zastanawiam się, po co autorka umieściła je w książce. Chyba po to, by miała więcej stron. W ogóle nie podobały mi się spotkania Evie z Sebastianem. Były… mdłe, a nie tajemnicze, jakie miały być. Oczywiście główna bohaterka od razu zakochała się w chłopaku wyglądającym jak książę z bajki. Choć bardzo chciała przestać się z nim widywać, nie mogła wytrzymać bez niego choćby jednej nocy i narażała siebie na ostrzeżenie od wymagającej dyrektorki. Ach, jakie to romantyczne!
Po drugie, bohaterowie. Tu już jest zupełne dno. Jedyną wartą uwagi postacią była Sara, którą jako jedyną polubiłam. Tylko ona wywoływała u mnie pozytywne emocje i uśmiech na twarzy. Evie, taka głupiutka, naiwna dziewczynka, którą pani Shields nieudolnie wykreowała. Jej przemyślenia sprawiały, że chciałam rzucić książką o ścianę, co nieczęsto się u mnie zdarza. A Sebastian… Stworzony na siłę, który oczywiście okłamywał z miłości swoją ukochaną. Im bardziej zagłębiałam się w historię, tym bardziej mnie irytował. A jego relacja z ukochaną stypendystką wydawała się taka sztuczna.
Po trzecie, styl autorki. Gillian Shields posługiwała się prostym językiem, ułatwiającym czytanie, co akurat wyszło na dobre. W niektórych momentach umiała mnie zainteresować, choć cały czas nieudolnie próbowała wprowadzić klimat gotyckiego romansu i powieści grozy, jakimi się cechuje ta powieść według opisu z tyłu okładki. Robiła to „na siłę”, przez co książka wydawała się jeszcze bardziej sztuczna i trudniejsza do zniesienia.
Jedyne, co mi się podobało, to fragmenty z pamiętnika lady Agnes, które były dość ciekawe, choć też nie zawsze. Niestety i tu pani Shields nie popisała się oryginalnością, gdyż taki motyw już w innych utworach występował.
Okładka też mi się nie podoba, nie ma w sobie tego „czegoś”. Kolorystyka dość ładna, choć nic nadzwyczajnego. Tylko ten błękit przyciąga wzrok, dobrze dobrany odcień.
„Nieśmiertelny” nie ma w sobie nic, co mogłoby być powodem, dla którego warto to przeczytać. Ot, kolejne czytadło. Kolejny gniot w moich rękach. Zdecydowanie nie polecam.
Moja ocena: 2/10