Kristin Kimball, autorka i narratorka w jednym, jest po trzydziestce, mieszka w Nowym Jork, pracuje jako dziennikarka, prowadzi życie nowoczesnej kobiety sukcesu i oczywiście singielki. Co prawda wewnętrznie czuje, że marzy o tradycyjnej rodzinie, ale próbuje zagłuszać w sobie te pragnienia. Do czasu, kiedy wyjeżdża na farmę, aby napisać artykuł o tradycyjnych gospodarstwach rolnych. Tam poznaje Marka – nieco zdziwaczałego farmera, który natychmiast zdobywa jej serce. Para zakochuje się w sobie, zakłada własne gospodarstwo, bierze ślub, a potem żyje długo i szczęśliwie. O tym wszystkim dowiadujemy się od razu z pierwszego rozdziału. Irytujące uczucie. Po co czytać skoro z góry znamy zakończenie? Przeczytałam i już wiem! Po to, aby dowiedzieć się, że należy walczyć o własne marzenia, nawet jeśli cały świat uzna naszą postawę za donkiszoterię!
Mark marzy o założeniu wielkiej, ekologicznej farmy z prawdziwego zdarzenia. Cała praca będzie wykonywana siłą ludzi i zwierząt, bez użycia nowoczesnych maszyn, technologii, pestycydów i innych chemikaliów. O pozyskaniu stałych klientów, którym będą dostarczać najlepszą żywność, materiały budowlane, opał i tym podobne. Brzmi jak szaleństwo? Oczywiście! Ale Kristin daje się zarazić tym marzeniem. Dla Marka porzuca swoje dotychczasowe, wygodne i pełne rozrywek życie. Wyjeżdża do jakiejś zapadniętej dziury, aby zrealizować ten szalony plan. Wszyscy patrzą na nich jak na wariatów – rodzina, przyjaciele, a nawet lokalna ludność. Mężczyzna jeszcze jako tako wtapia się w tłum. Za to zadbana, umalowana, dobrze ubrana Kristin staje się prawdziwą sensacją. Plotkuje się o niej, że w mieście pracowała jako prostytutka. Swój dotychczasowy styl musi dostosować do wiejskich realiów. Szpilki szybko zamienia na wygodne, płaskie obuwie, a eleganckie bluzeczki na powyciągane, robocze koszulki. Początkowo wydaje jej się, że dobre wykształcenie i inteligencja są jej atutami. Przecież jest wygadana, potrafi odnaleźć się w towarzystwie, na oficjalnych bankietach i spotkaniach. Cała jej wiedza i doświadczenie okazują się jednak bezużyteczne w zderzeniu z nową rzeczywistością. Natura jest sprytniejsza od niej. Kobieta musi nauczyć się wszystkiego od podstaw.
„Brudna robota” stanowi zapis pierwszego roku z życie Kristin i Marka na farmie. Perypetie bohaterów nieraz prowokują wybuchy głośnego śmiechu. To czego wspólnie dokonali jest wręcz nieprawdopodobne. Historia ich związku to przede wszystkim ciepła i pełna humoru opowieść o miłości i marzeniach. O walce z przeciwnościami losu i samym sobą. O ujarzmianiu natury. O zwierzętach i dobrych ludziach, których przecież pełno na świecie.
Sama pochodzę ze wsi. Chociaż teraz określenie „wieś” jest trochę przesadzone. Moja miejscowość przypomina raczej przedmieścia. Ogródki warzywne zastąpione zostały równo przystrzyżonymi trawnikami, pola uprawne zamienia się na działki budowlane, konie hoduje się dla rozrywki, a zobaczenie krowy na pastwisku graniczy z cudem. Co prawda jest jeszcze kilka większych gospodarstw, ale są to raczej relikty z przeszłości. Pamiętam stare dobre czasy dzieciństwa kiedy moi dziadkowie prowadzili niewielkie gospodarstwo dla własnych potrzeb. Pamiętam dumne pomidory na tyczkach i wesołą marchewkę, której natka łaskotała nogi, kiedy biegałam między grządkami. Pamiętam cielaczki, prosięta, puchate króliki, setki żółciutkich kurcząt i gąsek. Gęsi były moimi ulubieńcami. Wyszkoliłam je tak, że na dźwięk mojego głosu całe stado podrywało się i biegło w moim kierunku trzepocząc skrzydłami. Przy tym wszystkim nigdy nawet mnie nie uszczypały, choć mama z babcią próbowały mnie straszyć i zniechęcać do zabawy. Dzieci nie znają żadnych ograniczeń. Opowieść Kristin pozwoliła mi na chwile wrócić do krainy dzieciństwa, kiedy to wydawało mi się, ze szczęście nie ma granic. Za te chwile uśmiechu i nostalgii serdecznie autorce dziękuję.
Na koniec chciałam was ostrzec. Lekturze książki cały czas towarzyszy uczucie głodu. Bo bohaterowie co chwilę pichcą jakieś pyszności, a później jedzą i zachwycają się wspaniałym smakiem i aromatem przygotowanych potraw. No jak tak można!
Polecam wszystkim, a najbardziej tym wątpiącym w siłę prawdziwych marzeń!