Czas zwalnia, jakby niewidzialna przestrzeń napierała na wskazówki zegara i blokowała im drogę po cyferblacie. Zmienia się atmosfera, zapachy i odczucia bycia człowiekiem. Nagle, przytłoczony całodziennym ciężarem i chaosem tego miejsca, które ujawniają się wieczorem, czujesz, że coś się z tobą dzieje. Nie chcesz tu być ani dnia dłużej, to nie twoje miejsce, nie twój świat. Nie chcesz tu być, ale gdzie indziej się podziejesz? Jak zostawisz to wszystko na pastwę niczego i wszystkich zarazem? Tylko ty tu zostałeś.
Było życie co radowało, teraz to życie boli. Nogi z rana sztywne jak kłody, serce pompuje gęstą krew, starą jak on, Teofil. Ciało długo się zbiera, by wstać i gdzieś dojść. Szuranie jest i bylejakość. W połowie marca „...Wyczołguje się z lochu, który od miesięcy zamieszkiwał z upiorną lokatorką. Depresja wprowadzała się do niego pod koniec września i zostawała aż do wiosennego topienia marzanny. Tego mroku nie dało się łatwo przepędzić.” Pętał ciało, miażdżył kolana, przytykał oddech. To było przedgrobie. W grobie była Maria, a wraz z nią ich codzienność i zwyczajność bycia. I on sam.
I nagle ktoś puka do drzwi.
Za nimi stoi ona, kobieta.
I nagle nie ma nic, prócz jej twarzy pochylonej nad nim i szpital i nowe życie.
I ona, Helena, jego córka. Od teraz pod jednym dachem.
Wdech dla złapania dystansu, wydech. I tak kilka razy, bo jeden raz to za mało by wszystko przemyśleć i wrócić raz jeszcze do wyczytanych słów i emocji. Wpuszczasz w siebie, w czytelnicze zmysły, obrazy i sceny i czekasz, aż rozsadzą ci serce. Bo smutek cię obejmuje. Dlatego czekasz, aż ogrom treści zelży nieco ucisk w głowie, bo wiesz, że bez tego nie podołasz. Nie wiesz kiedy stałeś się Teofilem. Nie umiesz wykrztusić z siebie słowa, a to co wychodzi, to jąkanie.
Była miłość i jej skóra pod palcami. Wspólne oddechy, poranki i wieczory. Wspólne przemilczenia i spojrzenia w oczy. Było dusz porozumienie. I było szuranie ciężkimi nogami po podłodze.
Teraz jest Helena. I teraz z nią weszło przemilczenie, delikatność i jakiś strach. Bo dziecko, ale od niedawna. Dorosła kobieta z bagażem swojej przeszłości.
Dwie dusze po przejściach.
A przed nimi wspólny czas. I miejsca i myśli. Razem bycie i razem milczenie, którego nie chce się przerywać żadnym słowem, bo nie jest potrzebne. Potrzebne jest tylko i aż... trwanie.
Bogdan Frymorgen nakreślił historię ludzi, która rozdrapuje czytelniczą wrażliwość. Wnika w nią i osadza się, by cierpliwie zapuszczać korzenie. Teofil i Helena. Teofil i Maria. Ojciec i córka i ta reszta życia, która nagle inaczej smakuje. A ziemia rusza się i jej taniec przenikają dni i noce. Tworzy pory roku i uzmysławia mijanie czasu. Uzmysławia, że koło trwania kręci się miarowo, dla każdego bez wyjątku.
Tik, tak – wskazówki prą do przodu minuta po minucie.
Drobinki życia przesypują się w klepsydrze codzienności.
Niebywała powieść. Powieść z gatunku tych, z którymi się jednoczysz i personalizujesz i które włażą w ciebie całe. Ta ich treść i słowa i losy bohaterów, to wszystko wżera się tkankę i zostaje. Frymorgen to mistrz pisania, snucia treści i łączenia słów w odpowiednim szyku. Frymorgen to pisarz, który pisze tak, że czytasz i sztywniejesz. Czytasz i nic poza tym czytaniem nie istnieje. Idziesz obok na starca, który drepta szybciej od ciebie, a przecież jest dwa razy starszy. Oddychasz nową sobą i czujesz, że to bycie z tatą sprawia ci radość i ból jednoczenie.
Dobrze być razem, lecz tak trudno się rozstać...
Przeżyłam i przeżywam do dziś.
- Paweł Radziszewski „Pomiędzy”
#agaKUSIczyta