Stygmatyzacja zaburzeń psychicznych jest bardzo ważnym problem, z którym należy walczyć poprzez psychoedukację. Większość osób wie, że istnieją takie zaburzenia psychiczne jak depresja, choroba dwubiegunowa czy schizofrenia, jednakże ich wiedza o dokładnym przebiegu i przyczynach choroby jest znacznie ograniczona i oparta na potocznym rozumieniu lub tym zaproponowanym przez popkulturę, co niestety niesie ze sobą niekiedy fałszywy obraz. Zaburzenia psychiczne niosą ze sobą cierpienie i często niezrozumienie, więc osoby cierpiące na nie, zamiast dostać profesjonalną pomoc i wsparcie bliskich, muszą dodatkowo radzić sobie z krytyką, znieważaniem i samotnością. Najwyższa pora, by zacząć mówić, że problemy psychiczne nie są czymś, czego trzeba się wstydzić. Tym bardziej że wbrew ogólnym przekonaniom w dużej mierze przyczyną są aspekty biologiczne. Na depresję może zapaść każdy – ona nie zna ram finansowych, statusu społecznego czy nawet wydarzeń życiowych. Po prostu pewnego dnia pewne osoby zaczynają chorować i mogą mieć obiektywnie wszystko. Wcale nie musi stać się coś traumatycznego. To biologia i genetyczna podatność mają dużo do powiedzenia, a dopiero później samo życie.
Dlaczego zdecydowałam się zrobić ten długi wstęp? Ponieważ dzisiaj chciałabym zaprezentować Wam książkę, która jest zbiorem wspomnień konkretnej osoby zmagającej się z myślami samobójczymi i różnego typu problemami życiowymi. Constance postanowiła zdać relację z przebiegu depresji i swojego pobytu w szpitalu psychiatrycznym. Odważnie i bezkompromisowo czuła potrzebę, by świat ujrzał jej historię i wyciągnął z niej wnioski.
Muszę przyznać, że gdy tylko przeczytałam opis tej pozycji literackiej, wiedziałam, że muszę się z nią zapoznać. Na przestrzeni lat zdobyłam dość rozbudowaną wiedzę odnośnie problemów psychicznych i problemów, które wywodzą się właśnie z tych problemów. Podsumowując – dużo tych problemów. Pragnęłam wczuć się w emocje młodej dziewczyny, która dużo przeżyła i zrozumieć, jak świat wygląda jej oczami i jak ona sobie z tym radzi. Cały pomysł wydaje mi się przełamaniem tabu i małą, prywatną rewolucją. Rzadko spotykamy się z historiami, gdzie dominuje rzetelny obraz depresji. Czy te wspomnienia niosą ze sobą taką właśnie wizję?
Jednak najpierw chciałabym zacząć od stylu pisarskiego autorki. Przede wszystkim wyróżnia się prostotą, co w tym przypadku jest jak najbardziej pożądane. Opowieść ma trafić do każdego czytelnika i nie ma tu miejsca na barwne i skomplikowane opisy. Gdy czytałam, miałam wrażenie, że ktoś opowiada mi swoją historię szybkim i trochę chaotycznym tempem. W tym momencie nie odbieram tego za wadę, lecz wtedy troszkę psuło mi to lekturę książki. Mimo zalety w postaci łatwego języka, źle wspominam czytanie "Znaku Welesa", ponieważ pisarka wypowiadała się w sposób bardzo pretensjonalny, co zamiast skłaniać mnie do przemyśleń, sprawiało, że miałam ochotę dyskutować z Constance, by udowodnić jej swoje racje.
"Znak Welesa" porusza wyjątkowo ważne i trudne emocjonalnie tematy. Jest to świadectwo konkretnej osoby, co dodatkowo potęguje odbiór książki poprzez emocje. Ta autobiografia jest potrzebna, by przełamać tematy tabu dotyczące psychiki ludzkiej. Jednakże ten pretensjonalny ton sprawił, że miałam odczucie, że autorka kpi z tego wszystkiego, co się stało. Bez wątpienia są to wspomnienia nacechowane cierpieniem i bezradnością, ale w żaden sposób nie dają wsparcia, a dają poczucie, że to nie na poważnie. Tego nie mogłam w żaden sposób zaakceptować. Tym bardziej że całość to pewnego rodzaju moralizujący monolog, gdzie na tacy jest podane, co robić, czego nie robić. Zdaję sobie sprawę, że niektóre te informacje mogą bardzo komuś pomóc, mimo to brakuje uniwersalności. Constance odnosi się tylko do swojej historii i do swoich przeżyć, co oczywiście jest jak najbardziej słuszne. Tylko że zakłada, że u każdego wygląda to podobnie, jeśli nie identycznie. Tak nie jest. Każdy jest inny, każda sytuacja jest niepowtarzalna i jeśli nawet da się wyciągnąć wspólne czynniki, a następnie poddać je refleksji, to i tak nie jest to to samo wydarzenie.
Nie chcę zakończyć takim smutnym aspektem i... też moralizującym jak sama książka. Dlatego zwrócę jeszcze uwagę na niesamowite ilustracje zawarta w autobiografii. Są po prostu przepiękne i ich symbolika wyjątkowo przypadła mi do gustu. One dopełniają całą historię Constance i być może dają jej dodatkowe pole na wyrażenie siebie i swoich emocji. Robią naprawdę olbrzymie wrażenie.
W recenzji wielokrotnie podkreśliłam wagę tematu, więc można się zastanawiać, czemu tak źle oceniłam całą książkę. Nie jestem w stanie zaakceptować tych pretensji i negatywnych emocji. Zdaję sobie sprawę, że pisarka chciała przedstawić wszystko ze swojego doświadczenia i pewnie czuła dużą potrzebę, by opowiedzieć swoją historię, ale zostawia to za sobą zbyt toksyczne odczucia, a ja po takim świadectwie oczekiwałabym po prostu faktów lub emocji, które pozwolą zrozumieć cierpienie osób chorych. Niestety tutaj tego nie ma.