Lata nauki szkolnej to dla mało kogo przyjemne wspomnienia, ale mimo wszystko Emi stara się nie narzekać. Może i szkoła pełna jest ludzi, o których najchętniej by zapomniała, ale są w niej przecież i przyjaciele. Alban i Linus to jej prywatne kółko nerdów i nie mogłaby wymarzyć sobie lepszego. Gdy w ten ustabilizowany krajobraz wdzierają się nauczyciel i dwoje nowych uczniów, świat Emi drży w posadach.
Przypadkowe spotkanie zamienia się w nić losu, którą zaplanowano dla bohaterów i nic nie może tego zmienić. Tajemnicze symbole, które pojawiają się na ich dłoniach i magiczne moce znienacka przejmujące kontrolę nad ich życiami to tylko przedsmak tego co ich czeka.
Życie nie zechce czekać odwieszone na kołek, podczas gdy bohaterowie Leonid poświęcą się odkrywaniu tajemnic dziwnego kompasu, czas stanie się jeszcze cenniejszy niż dotychczas a mrok czający się na obrzeżach świadomości tylko spotęguje presję… Ile czasu będą mieli by odkryć tajemnice przeszłości, skoro każda sekunda jest na wagę życia?
Leonidy to pierwszy tom niesamowitej trylogii Spektrum i muszę przyznać, że były dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Żeby nie było wątpliwości – pozytywnym. Nastoletni bohaterowie, których los zmusza do przyjaźni i zacieśniania więzi staną przed dylematami, które niejednego dorosłego przyprawiłyby o ból głowy. Astrofizyka, paradoks dziadka, efekt motyla i próby zmiany przeszłości, które nigdy nie kończą się dobrze. Choć akcja dzieje się na przestrzeni kilkudziesięciu dni, to nie można narzekać na nudę, wyzwania związane z podróżami w czasie i problemy, które staną na drodze bohaterów bez reszty wciągają czytelnika w świat intryg, planów i nastoletnich rozterek.
Tak wysoki poziom tej książki naprawdę był dla mnie zaskoczeniem, choć słyszałam o niej wcześniej dużo dobrego, nie spodziewałam się, że wszystkie te zachwyty okażą się zasłużone. Z perspektywy czytelnika z długoletnim stażem widzę jednak jak dobrze napisana została ta seria. Jej bohaterowie mimo, że nastoletni i odrobinę naiwni są jednocześnie skupieni na celu i niezwykle zorganizowani. Każde z nich obdarzone własnym charakterem stanowi nierozerwalną część grupy, przeplatając się i uzupełniając nawzajem.
Jedynym minusem, który trochę kłuł mnie w oczy było tłumaczenie. Ja wiem, że Bogusława Sochańska włożyła zapewne masę pracy w opracowanie tego tekstu i biorę pod uwagę, że książka wydane została w 2016 roku, ale 2016 to nie 1996.
Bazowym rokiem powieści jest 2011, a książka sklasyfikowana jest jak Young Adult, jednak miejscami tłumaczenie wygląda tak, jakby książkę dla nastolatków, ktoś próbował tłumaczyć emerytom. Z jednej strony mamy tłumaczone wszystkie odzywki po angielsku, jak choćby „cool” czy „deal” a z drugiej tytuł piosenki Yesterday, który użyty jest w żarcie między bohaterami i świetnie pasuje do podróży w czasie został ominięty. To naprawdę przypomina mem ze Stevem Buscemim „How do you do, fellow kids?”
Mimo, że tłumaczenie mnie irytowało i pojawiały się w nim słowa zdecydowanie nie używane przez nastolatków (nie mam możliwości sprawdzić, czy był to pomysł autorki i czy tłumaczki, bo niestety nie czytam po duńsku) ;( nie zmienia to faktu, że w finalnym rozrachunku daje ten książce 7/10 i z ogromną przyjemnością chwytam za kolejne tomy.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję
Wydawnictwu Driada
#współpracabarterowa
#współpracarecenzencka
#współpracareklamowa