Colum McCann jest irlandzkim pisarzem mieszkającym w Nowym Jorku. To autor pięciu powieści i dwóch zbiorów opowiadań, nakładem wydawnictwa Muza pojawiły się 3 z nich: Tancerz (2004), Zoli (2008), najnowszą jest Niech zawiruje świat, która w 2009 roku zdobyła amerykańską National Book Award, a dwa lata później IMPAC Dublin Literary Award.
Okładka Niech zawiruje świat jest świetna, doskonale oddaje treść książki. Urzeka prostotą, przedstawia miasto, które niemal każdy od razu rozpozna oraz linoskoczka, wokół którego obraca się cała fabuła.
Książka zaczyna się świetnym wstępem, kiedy zaczęłam ją czytać miałam czas jedynie na te sześć stron i z żalem ją zamykałam. We wstępie przedstawiona jest chwila, w której nowojorczycy wciąż się dokądś śpieszący przystają, bo dostrzegają kogoś na dachu jednej z wież World Trade Center. Świetnie ukazane jest to jak ruchliwy Nowy Jork zamiera na chwilę, jak wszyscy patrzą to na siebie, to na człowieka na dachu, zastanawiając się kim jest i co zamierza zrobić. Czy chce popełnić samobójstwo?
W pierwszym rozdziale powieści poznajemy dwóch braci Corrigan, jeden z nich jest duchownym czującym prawdziwe powołanie. Wkrótce autor rzuca nas razem z jednym z braci na brudne ulice Bronxu. Towarzyszmy im tam niemal przez 100 stron, wnikamy w ich życie, poznajemy brutalność świata ulicy.
I nagle trafiamy do czystego penthouse'u z idealną panią domu. Kontrast wytworzony przez autora sprawia niesamowite wrażenie.
Z każdym kolejnym rozdziałem poznajemy coraz więcej bohaterów. Początkowo wydaje się, że każdy z nich to odrębna historia, ale w końcu ich życiorysy splatają się ze sobą. A wszyscy wspominają o linoskoczku, który przeszedł pomiędzy bliźniaczymi wieżami World Trade Center.
Zapewne dziwi Was pomysł przejścia po linie pomiędzy wieżami WTC. Pewnie jeszcze bardziej zdziwi Was, że ktoś owy pomysł wcielił w życie. Odkąd Philippe Petit przeczytał artykuł o ruszającej budowie wież WTC jego życiowym celem stało się przejście pomiędzy nimi po linie. Jak postanowił tak zrobił, dzięki pomocy grupki przyjaciół wcielił w życie szczegółowy plan i rankiem 7 sierpnia 1974 roku zaserwował całemu Nowemu Jorkowi swoje niezwykłe przedstawienie. Gdzieś w połowie książki umieszczone jest jego zdjęcie na linie, właśnie tego dnia.
Jego postać w książce jest niezwykle ciekawa. Choć autor nie poświęca mu zbyt wielu kart w swojej powieści to potrafił zarysować portret niezwykle charyzmatycznego człowieka, ponadto opisał jego pasję-chodzenie po linie- tak jakby sam robił to od lat, jakby sam to kochał.
Co zadziwiające i zasługujące na uznanie każdy z bohaterów McCanna jest całkowicie inny. Nie znajdziemy tu dwóch takich samych postaci. Portret psychologiczny każdego z bohaterów jest obszerny i ciekawie nakreślony.
Autor potrafi wczuć się w położenie każdego z nich, potrafi opisywać pasje jakby dzielił je ze swoimi bohaterami co daje możliwość wczucia się w położenie postaci także czytelnikom. Dzięki temu kiedy czytamy nie mamy wrażenia jakbyśmy stali obok tylko jakbyśmy wkroczyli w sam środek wydarzeń.
Opis na okładce stwierdza: (...) to hołd złożony różnorodności nowojorskiej metropolii. Zgadzam się z tym stwierdzeniem całkowicie. Wbrew pozorom to właśnie Nowy Jork odgrywa główną rolę w tej powieści. To niezwykłe miasto ukazane jest w tej książce poprzez jego mieszkańców. Książka pokazuje jakie jest różnorodne, specyficzne, odmienne. Aż chciałoby się, mimo wszystko tam pojechać.
Zawsze myślała, że jeden z uroków Nowego Jorku sprowadza się do tego, że skądkolwiek przyjedziesz, zaraz po wylądowaniu masz wrażenie, że to twoje miasto.*
Niech zawiruje świat jest książką interesującą, ale trudną w odbiorze. Ukazuje ona jak jedno wydarzenie może wpłynąć na losy wielu innych ludzi. Niektórzy przeczytają ją, będą trochę zawiedzeni, ale ogólnie potraktują ją jako książkę, w której dużo się dzieje, nic z niej nie wyciągając. Niektórych mogą odstraszyć długie opisy, które mnie bardzo się spodobały.
Książkę jak najbardziej polecam, szczególnie tym, którzy nie boją się literackich wyzwań ;)
*cytat pochodzi z książki Niech zawiruje świat Colum McCann, str. 405