Noel, redaktorka nowojorskiego wydawnictwa, otrzymuje wiadomość od umierającego ojca z prośbą o spotkanie. Kobieta nie utrzymywała z nim kontaktu, nie łączy ją też z ojcem szczególna więź. Postanawia jednak spełnić jego prośbę, mimo że dawno wykreśliła ojca ze swojego życia. Kiedy przyjeżdża w rodzinne strony, okazuje się, że ojciec już nie żyje. Na pogrzebie okazuje się, że nie wszyscy myśleli o jej ojcu tak, jak myślała ona. Był on szanowanym obywatelem miasteczka, ludzie go lubili i cenili. Młoda kobieta zaczyna się zastanawiać nad swoimi relacjami z ojcem. Niedługo potem w jej życiu pojawia się dawna miłość. Oprócz tego dziewczyna zaczyna otrzymywać od nieznanego nadawcy tajemnicze listy z bardzo życiową treścią. Pobyt Noel w rodzinnym mieście miał być krótki. Okazało się jednak, że ten wyjazd zmieni całe jej życie. Kto jest nadawcą listów? Czy jest nim Dylan, dawna miłość Noel czy ktoś zupełnie inny?
„Listy Noel” to czwarta część z serii świątecznych powieści Richarda Paula Evansa. Każda historia jest oddzielną opowieścią, dlatego nawet jeśli nie czytaliście poprzednich części, możecie sięgnąć po tę książkę. Główną bohaterką powieści jest młoda kobieta o wdzięcznym imieniu Noel, które, swoją drogą, oznacza „narodzić się”. Dziewczyna odcięła się od życia, które prowadziła wcześniej, wyjechała z rodzinnego miasta i nie utrzymywała kontaktu z ojcem. Ten przed śmiercią wysłał do niej list z prośbą o spotkanie. W tym miejscu rozpoczyna się przygoda Noel, która na zawsze zmieni jej życie. Bardzo lubię książki Evansa za życiową mądrość i za to, że zawsze zostawiają czytelnika z jakimś wartościowym przesłaniem. W najnowszej powieści autora zostały poruszone dość istotne kwestie, a mianowicie trudne relacje na linii ojciec-córka. Mowa jest tu również o odrzuceniu, strachu przed miłością, uporaniu się z demonami przeszłości, trudnej drodze do wybaczenia, odnalezieniu wewnętrznego spokoju i o tym, jak prawda może nas wyzwolić. Noel przez wiele lat uważała ojca za złego człowieka. Dopiero po jego śmierci zobaczyła, jak wielu miał przyjaciół, jak wielu osobom pomógł. Zrozumiała, że się myliła, a ojciec za wszelką cenę starał się ją ochronić. Przed czym? To już musicie sprawdzić w powieści. Przeszłość Noel pełna była kłamstw i kiedy zaczynają one wychodzić na jaw, jej oczy w końcu się otwierają i może zacząć budować nowe, oparte na prawdzie życie.
Powieść jest wzruszająca, momentami nawet bolesna. Ale daje nadzieję, niesie pokrzepienie i pocieszenie. Listy, które otrzymuje Noel to skarbnica życiowych prawd, a przy okazji cytatów, które warto zanotować lub zaznaczyć sobie na później. Będą idealną podporą w trudnych chwilach. Ta historia bywa smutna, jest jednak szczera i prawdziwa, bo opowiada o życiu. O życiu pełnym wzlotów i upadków budowanym od nowa na zgliszczach przeszłości. O życiu, w którym prym wiodą skomplikowane relacje rodzinne, w którym często idealizujemy osoby nam bliskie kosztem innych, które obwiniamy za całe zło, które nam się w życiu przytrafiło. Jest to też opowieść o miłości, a właściwie o tym, aby dać sobie szansę na miłość, nawet jeśli myślimy, że na nią nie zasługujemy. Bo szansa należy się każdemu. Szczególnie w takim okresie jak Święta, kiedy wszystko może się zdarzyć. Bo to czas cudów, prawda?
Atmosfera Świąt jest wyraźnie wyczuwalna w powieści, jednak nie jest to typowo świąteczna opowieść. Klimat, jaki się w niej utrzymuje, jest bardziej zimowy niż świąteczny, a miejscami nawet trochę jesienny. Na pewno jednak powieść ta nie jest cukierkowata. Jest piękna, porusza najczulsze struny w sercu czytelnika ze względu na ogromny ładunek emocjonalny. Na szczęście nie wypływa z każdej jej strony cukier, lukier i inne motylki. To powieść podejmowaniu złych decyzji i dojrzewaniu do podjęcia tych właściwych, o pogubieniu się w życiu i próbie odbudowania go na nowo, o odkrywaniu prawdy i o mierzeniu się z jej konsekwencjami i o przebaczeniu, także sobie, przede wszystkim. Dlatego nie ma tu miejsca na żadne słodkie, motylkowate emocje. Książkę czyta się szybko, głównie dlatego, że akcja jest dynamiczna i przeważają w niej dialogi, co nadaje jej jeszcze większego dynamizmu. Końcówka jest nawet trochę zbyt szybka, za dużo się dzieje i do tego wszystko wywraca się do góry nogami. Ale ja tak właśnie lubię, dlatego nie narzekam. Kreacja bohaterów jak zawsze wyszła autorowi znakomicie. Postać Noel jest wiarygodna, a samą bohaterkę można polubić i można się z nią utożsamiać. Jednak trochę wbiła mnie w fotel informacja, że dziewczyna, która jest redaktorką w nowojorskim wydawnictwie, nie wiedziała, co znaczy tabula rasa, a tak podpisywane były tajemnicze listy, które do niej przychodziły. Dla mnie trochę szok. Ale się nie czepiam, bo to w sumie szczegół, a z książką bardzo przyjemnie spędziłam jeden zimny wieczór i dobrze będę ją wspominać.
„Listy Noel” to ciepła, poruszająca opowieść z ponadczasowym przekazem, którą warto przeczytać. Jest życiowa, do bólu prawdziwa, wartościowa i właściwie czyta się sama. Polecam!
Post we współpracy z Wydawnictwem Znak Literanova.