„ŻYRARDÓW” Przemysław Lis-Markiewicz / Strajk kobiet, żydowski strajk Szpularek /
Struktura tej powieści przypomina rozpiętą pajęczynę. Idealna, misterna praca tkacza – pająka, na wzór szwaczek, o których pisze Przemysław Lis-Markiewicz. Ta precyzyjna konstrukcja ma swój punkt, początek, ma centrum, od którego promieniście rozchodzą się łączenia i struktura delikatnej, jak muślin, pajęczyny. Ten środek, to Żyrardów, punkt centralny. Punkt dobra i zła, pracy i biedy, śmierci, ale i życia, chorób i uśmiechów. Kolebka wszystkiego. Żyrardów z Fabryką Włókienniczą, w której w 1885 roku pracowało bez mała 6368 osób (w książce znajdziemy wiele odnośników do bibliografii, z jakiej korzystał autor, a niektóre dane są zawarte w tekście, co przybliża nam ogrom wydarzeń, a tym samym staje się bardziej wiarygodne i odczuwalne). Prócz dorosłych pacowały tu także dzieci do 14 roku życia.
Na owej pajęczynie autor umiejscawia poszczególnych bohaterów powieści, którzy zapętleni we własną młodość, ambicje i gniew, samotnie przyjeżdżają do Żyrardowa. Do tego miejsca, o którym mówi się w superlatywach. Do miejsca, które większości (spoza) jawi się, jako raj ziemi polskiej. Ci nowo napływający najczęściej uciekają z domów rodzinnych. Przyjazd tu, to poniekąd forma buntu wobec żyjących rodziców.
I zjawiają się między innymi Zamenhof, Zygmunt Grudziński, Jana Tenkratova, Eudoksja Mychajliwna Łynduk, czy Johann Piltz... Ci ludzie z obrzeży rozpiętej pajęczyny przyjeżdżają w sam środek – do Żyrardowa. Tu przecież jest dobrobyt, można się nieźle urządzić, zamieszkać, dobrze w życiu ustawić. W końcu, tak mówią ludzie, a ci muszą mieć powód do takich plotek. I zjeżdżają z walizkami pełnymi planów na siebie, ambicji i map świetlanej przyszłości. Jednak zderzenie z rzeczywistością boli. Oj, boli. Podrażnia płuca, osłabia psychikę, budzi niemoc, bezsilność i ból w stawach.
Nie tak miało być.
„ŻYRARDÓW” Przemysława Lisa-Markiewicza jest piękną powieścią, która wymyka się zaszufladkowaniu w przegródce z napisem „powieść”. To książka, kompendium, literacka perełka, która powinna poruszyć nie tyle czytelnika, ile społeczeństwo. Zmusić do rozmów, rozważań i wspomnień jednocześnie. Do przywrócenia faktów oraz pamięci o tych, którzy pracowali w Fabryce Włókienniczej. Musimy oddać im hołd – do tego namawia autor, Przemysław Lis-Markiewicz. Pochylmy głowy nad tymi ludźmi, którzy doświadczyli najgorszego.
Dostrzegam w tym pewien absurd. Obecnie zwalcza się nielegalne fabryki produkujące odzież w Bangladeszu, w których warunki pracy urągają wszelkim ludzkim normom. Czy to nie przypomina Żyrardowa? Każde wyjście do pracy to dniówka, ale i strach o własne życie i zdrowie. Wychodzę z domu, zamykam za sobą drzwi, ale czy do tego domu będzie mi dane wrócić? Czy ponownie otworzę drzwi do własnego domu po zakończeniu zmiany?
Niebywała powieść.
Zatrważa. Otwiera oczy. Rani wnętrze i duszę. Zmusza do wyzbycia się wrażliwości, co robimy głównie w trosce o siebie. Dla własnego bezpieczeństwa. Wiele osób będzie czytać przeżywając wachlarz emocji, które mogą go przerosnąć. Lepiej „odsunąć od siebie człowieczeństwo i współczucie”, stać się biernym obserwatorem tej sztuki pod tytułem „Żyrardów”. Na nie przyjdzie czas po lekturze. Autor autentyczne dane historyczne oraz fakty wplótł w fabułę powieści, którą się dosłownie „połyka”. Autor, jak tkacz stworzył delikatną osnowę wokół ludzi, którzy mieli odwagę. Zaprasza do ciszy, do lektury i do... samotności też.
Ale, jest ale, bo musi być.Przemysław Lis-Markiewicz opatrzył „Żyrardów” własnym wstępem. Według mnie zbytecznym i kompletnie niepotrzebnym. Wyrażając swoją opinię polityczno-historyczną staje się niemalże „nachalnym mentorem mądrości”. Potępia władzę Polski i ustroje, wykłada „własną prawdę” i przekonania i co robi w ten sposób? Segreguje odbiorców tej książki. Przesiewa tych, co po nią sięgną i ją przeczytają. Stąd i moje przypuszczenie, że po „Żyrardów” chwycą nieliczni. A szkoda. Wielka szkoda, gdyż wartość tekstowa i jakość są niedocenione.
Literatura z najwyższej półki.
#agaKUSIczyta