„Mkną po szynach niebieskie tramwaje” śpiewano w piosence w dawnych latach. Piosenka przetrwała lecz ciocie i wujostwo i wszyscy ci, co nimi jeździli i w nich spędzali godziny całe, już nie. A on, „smarkacz” przecież, który ma dopiero pięć lat, on – Henio staje w tym mieście, we Wrocławiu, z tatą u boku i nie może się nadziwić. Wszystko tak nowe, tak nieznane i jednocześnie pełne tajemnic – do odkrycia. Bo dzieci każde miejsce chcą oswoić i zobaczyć i wszędzie wejść, nawet jeśli to nader niebezpieczne.
Wrocław – miasto niebieskich tramwajów, które wydają się być „nie z tej ziemi”, jakby spadły z nieba, jakby Bóg je ludziom darował. Niebieskie (niebiańskie) tramwaje w poturbowanym Wrocławiu.
Dla Henryka, autora, Wrocław jest miastem z piosenki – o niebieskim zabarwieniu. Coś jak „blue city”, a gdy się ma cztery – pięć lat, jak on wówczas, wszystko wydaje się być piękną baśnią. Są podwórka do odkrycia, kamienice i ulice nieznane. Życie dorosłych pozostaje w sferze obojętności, wręcz dziecięcego niezrozumienia. Dorośli nie czują tego, co dzieci, dzieci tego, co dorośli. A był to przekrój 1945 – 1950, Polska wstawała po wojennej traumie i zniszczeniach. Ludzie uczyli się żyć od nowa, dalej i uczyli się siebie, bo sami siebie gdzieś zatracili. Powracała nikła wiara, nadzieja i jakaś chęć do życia.
Miasta wstawały na nowo, a to co uległo spaleniu bądź zniszczeniu, odtwarzano. Zwłaszcza dokumenty ludzi, którzy dalej żyli, a którzy nie mieli na to żadnej urzędowej noty, czy metryki urodzenia. Byli – ale nie byli. Żyli, bo nadal mieli dwie nogi i głowę na karku – nogi jakie były, takie były, serce też marne, ale biło, a i głowa czasem rozbita i uszkodzona, lecz nadal jakoś myśląca – ale ludzie żyli i to miało ogromne znaczenie. Brak metryki urodzenia dotknął też autora, Henryka Wańka, który urodził się dwukrotnie.
Mieszkańcem Wrocławia, czy Śląska ogólnie, nie został. Nie osiadł tu, w tym mieniącym się na niebiesko mieście. Przeprowadził się do stolicy, jednak Dolny Śląsk daje się stąd wdzięcznie obserwować – zwłaszcza z perspektywy, gdy człowiek nabiera dystansu. Henryk skupia się na tym regionie, wspomina go, przytacza opowieści zasłyszane od ludzi tam mieszkających, przywołuje do teraźniejszości własne przygody związane z wyprawami w tamtym kierunku. Kreśląc literackim cyrklem obręcz wokół Wrocławia, zerka na jego przyległości, na ludzi i na historie, a tych jest dużo. W „Mieście niebieskich tramwajów” są i współczesne i te na poły zapomniane sprzed wieków czy dziesięcioleci. Są prawdziwe i fikcyjne, zmyślone i zasłyszane, a między nimi przerwa...
Obowiązkowa...
Taka trasa...
Trzygodzinne czekanie, a to przecież 220 minut. Aż tyle bycia gdzieś, 220 minut pustki na stacji kolejowej.
Przerwa wydłuża się o kolejne czterdzieści minut i to też może ulec zmianie.
Czekanie, nie-trwanie w trwaniu, bezruch „(…) podczas gdy cała reszta świata zapieprza na złamanie karku”.
W „Mieście niebieskich tramwajów” Henryka Wańka każdy znajdzie coś dla siebie. Jest dużo szczegółów historycznych, z datami i nazwami dawno zapomnianych organizacji, padają nazwiska tobie czasem nieznane, ale może gdzieś zasłyszane i coś ci zaczyna się rozjaśniać. I trzymasz się słów autora, że w tych opowiadaniach fikcja miesza się z prawdą i na odwrót – ale co nią jest, a co jest nią tylko po części? Poszukaj sam i zakosztuj czasu z lekturą.
dziękuję SZTUKATER za lekturę i za dolnośląską wycieczkę literacką
#agaKUSIczyta