Niekiedy czuję się przytłoczona sztampowymi fabułami fantasty, które znajdują się na runku obecnej literatury. Zdaję sobie sprawę, iż często o tym wspominam, jednak tak naprawdę najbardziej martwi mnie brak oryginalności w twórczości pisarskiej. A zauważyłam, że nie tylko mnie to boli.
Teraz zapewne zastanawiacie się, czy moje użalanie się dotyczy dzieła Karen Moning? Po części. Jednak zanim przejdę do fabuły, napiszę co nieco o owej pisarce.
Pani Moning, z pochodzenia Amerykanka, zaczynała od tworzenia romansów paranormalnych, jednak w ostateczności poprzestała przy Urban Fantasty, w której, jak widać, sprawdza się znakomicie. Wraz z serią dotyczącą przygód zadziornej Mac uplasowała się na pierwszym miejscu New York Times’a oraz otrzymała dwie nagrody literackie. Jej serie utrzymują się w klimacie celtyckiej mitologii, co nadaje im smaczku.
Chcę również wspomnieć, że „Krwawe szaleństwo” to drugi tom z serii, jednak pierwszy, jaki miałam przyjemność przeczytać. W związku z tym zapewniam, że gdyby komuś zdarzyło się sięgnąć po tę część, jako pierwszą, nie popełnicie zbrodni. Autorka upewniła się, że nie będzie to problemem przy zrozumieniu fabuły. Straciłam wiele przepysznych kąsków, czego niezwykle żałuję, a to jedyny minus braku owej kolejności.
To może nareszcie coś na temat akcji. Wraz z pierwszą stroną przenosimy się do deszczowego Dublina, gdzie spotykamy główną bohaterkę, Mac, która opowiada swoją historię. Jeszcze kilka tygodni wcześniej była zwykłą dziewczyną, mieszkającą w Ameryce, mającą wspaniałe życie, kochaną siostrę i rodziców. Jednak gdy Alina wyjeżdża do Irlandii i zostaje bestialsko zamordowana, dziewczyna postanawia przybyć na miejsce zbrodni i dowiedzieć się, kto stoi za okrutną zbrodnią. Spotyka tam Jericho Barronsa, który ratuje jej życie i to nie raz. Mac dowiaduje się, że jest widzącą sidhe, osobą, która jest w stanie widzieć elfy, oraz Zerem, co pozwala jej na wyczuwanie elfickich artefaktów.
Druga część jest kontynuacją poprzedniej, jak mniemam, równie trzymającej w napięciu. Nasza bohaterka ma za zadanie odnaleźć Sinsar Dubh, mroczną relikwię, księgę zawierającą zaklęcia, napisane przez samego Mrocznego Króla Unseelie (mrocznych elfów). Jednak nie tylko ona chcę ją zlokalizować. Szuka jej sam Wielki Pan, który odpowiada za śmierć Aliny, jak i zbyt częste ‘wypadki’, które sprawiają, że Mac coraz częściej ociera się o szatę Śmierci. Wszak nie tylko on pragnie jej śmierci, ponieważ bycie widzącą sidhe sprawia, że wiele osób pragnie odebrać ci życie. Tudzież nasuwa się pytanie: Czy posiadanie po swojej stronie wciąż skrywającego wiele tajemnic Barronsa sprawi, że MacKayla Lane odnajdzie ukojenie w pragnieniu zemsty oraz utrzyma się przy życiu?
Książka nie była ciężka. Ba! Ona była przyjemnością samą w sobie. Mimo że nie mam możliwości porównania jej z poprzednim tomem serii, jestem pewna, iż pierwsza była równie błoga, pełna napięcia, wywołująca we mnie dreszczyk emocji, podniecenia, jak i podekscytowania. „Krwawe szaleństwo” to dość subtelna powieść, jeżeli miałabym porównać ją z pozostałymi, posiadającymi tę de facto wyraźniejszą nutę erotyzmu. Przepadam za delikatnością książek tego rodzaju.
Jeśli mam wypowiedzieć się na temat postaci, ich usposobienia, oświadczę bez skruchy, iż ich wiarygodność i brak przerysowania sprawił, że zapałałam do nich ogromną sympatią i z napięciem śledziłam ich przygody. Napomknę tutaj o niezaprzeczalnej chemii tworzącej się pomiędzy Mac a Barronsem. Była tak namacalna, że sama chciałam zrobić manewr położenia dłoni na ich głowach i przyciągnięciem ich do siebie. I jeżeli w pierwszej części nie było tego czuć, to w tej intensywność przyciągania tej dwójki była beznadziejnie frustrująca. Autorka zaiste chciała się z nami podrażnić!
Aktualnie wypatruję przystępnej promocji na pierwszą część serii, a Tobie radzę zrobić to samo. Nie trać ani sekundy, zaparz herbatę, przykryj się kocem i ukryj w świecie elfów, zła i namiętności.
I pamiętaj. Nigdy nie trać nadziei, ponieważ bez niej jesteś przegrany.