Cała powieść utrzymana jest w bardzo lekkim, żartobliwym klimacie dlatego pozwolę sobie również w takim stylu napisać moją opinię.
Jak to zazwyczaj w takich romansach bywa, on jest zbójem. Jest też nieokrzesany, ale za to tak przystojny, że te niewielkie braki w zachowaniu stają się zaledwie uroczą cechą charakteru. Słyszałam kiedyś takie określenie, że ładni ludzie mają w życiu łatwiej. Nie sposób się z tym nie zgodzić. Nieokrzesany Szkot może powiedzieć i zrobić o wiele więcej niż ktoś krępy, niski, niepozorny lub też całkiem nieatrakcyjny. Jakby wspaniale wyrzeźbione ciało i twarz pogłaskana anielskim dłutem stanowiło przepustkę do każdego świata a przede wszystkim do pobłażliwości i przymykania oka ze strony płci kobiecej. No cóż, w przypadku pana Keir’a MacRae te wszystkie określenia niby pasują, ale tak naprawdę był on po prostu twardym karmelkiem z miękkim środkiem. Czytając zapowiedź, czekałam na takiego łapserdaka, który będzie wywoływał zamieszanie i porządnie namiesza w fabule. Niestety, ta postać była nieco za delikatna, za mało wyraźna, choć początkowe opisy sprawiły, że moja wyobraźnia podsunęła mi postać innego zabójczo przystojnego Szkota – Jamesa Frasera.
Czas przedstawiony w powieści to rok 1880, Anglia i Szkocja. Czułam jednak dysonans, ponieważ język powieści jest tak lekki i współczesny, że łapałam się często na oczekiwaniu, że któryś z bohaterów wyciągnie zaraz smartfona i wygoogluje jakieś informacje w sieci. W tym przypadku brakowało mi jednak stylizacji języka na czas adekwatny do opisywanych wydarzeń.
Skoro czas powieści to koniec dziewiętnastego wieku, można by się spodziewać, że od bohaterów należałoby się spodziewać rygorystycznego przestrzegania konwenansów i wszelakich <zazwyczaj nieżyciowych> wytycznych. W przypadku Merritt Sterling jednak wszystkie te zasady nie miały w ogóle prawa mocy, bowiem kierowała się ona przede wszystkim instynktem. To było nieco śmieszne, ale też momentami z przesadą wyolbrzymione. Nie jestem fanką rozległych opisów łóżkowych poczynań, a w tej powieści niestety takowych było sporo. Uznaję to za minus, bo wydaje mi się, że ten czas można by poświęcić na rozwinięcie innych wątków, chociażby tych kryminalnych czy genealogicznych. Bo właśnie te elementy fabuły zostały niesłusznie pominięte. Chciałabym poczytać więcej o Lordzie Ormondzie, matce MacRae, czy innych koligacjach.
Co ciekawe, autorka wykazała się godną podziwu wiedzą na temat produkcji whisky. Dość szeroko przedstawiła proces tworzenia tego trunku i to w tak przystępny sposób, ze nawet nabrałam ochoty y spróbować tej słynnej szkockiej.
Nie czytałam poprzednich tomów i może to błąd, choć nigdzie nie spotkałam się z informacją, jakoby każdy tom był powiązany z poprzednimi. Nie wypowiem się jednak, jak to jest moim zdaniem, bo po prostu nie wiem.
Wątek romansu, miłości i osobistych dywagacji uczuciowych zdominowały tę powieść. Gdyby pozostałe wątki zostały potraktowane z równą uwagą, ta powieść byłaby obszerna, ale też bardzo interesująca fabularnie. Jeśli jednak chcecie sięgnąć po powieść lekką, ze specyficznym humorem i nienaganną językowo, myślę, że „Diabeł w przebraniu” spełni swoją rolę. Mimo moich uwag nie uważam, bym straciła czas podczas lektury. Przeciwnie, nieco się odprężyłam i moja głowa odpoczęła od natłoku codziennych spraw.
Oceniam tę książkę na 6/10. Żałuję, że nie wykorzystano w niej całego potencjału, który krył się w niektórych wątkach.
Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za egzemplarz do recenzji.